poniedziałek, 12 października 2009

Liberał w "Polsce B"

Mało jest w Polsce takich książek jak „Powiatowa rewolucja moralna” Pawła Smoleńskiego. Autor zapuścił się bowiem na tereny, które wielkie media raczej omijają lub – w najlepszym wypadku – traktują je z pogardą. Szkoda tylko, że książka Smoleńskiego skupił się tylko na skutkach, a zupełnie ominął przyczyny, przez które rzeczywistość „Polski B” jest tak przytłaczająca.

„Powiatowa rewolucja moralna” zawiera osiemnaście reportaży z tak zwanej „Polski B”. Opublikowane w książce teksty ukazywały się wcześniej na łamach „Gazety Wyborczej”. Już w dzienniku reportaże te intrygowały, teraz zaś - zebrane w jednym tomie - zyskały zupełnie nową jakość. Stają się swoistym szkiełkiem powiększającym, które autor przykłada, by przyjrzeć się Polsce małych miejscowości czy wsi, Polski wierzącej w proste idee, wreszcie Polsce próbującej – z rzadka skutecznie, częściej daremnie – wyjść z prowincjonalnego marazmu.

Obraz, który Smoleński przedstawia czytelnikowi, jest fascynujący. Autor prezentuje smutną często rzeczywistość polskich małych miejscowości, ogarniętych fatalnym bezruchem i politycznym kumoterstwem, które dusi w zarodku każdą, nawet najbardziej potrzebną inicjatywę. Widać to choćby w opisywanym przez autora Grudziądzu, gdzie lokalne elity nie potrafią porządnie się zabrać nawet za budowę oczyszczalni ścieków. Miejscowe władze (dodajmy dla porządku, że o SLD-owskiej barwie) świetnie odnajdywały się za to w zawodach na rozdawanie posad żonom, mężom, dzieciom i rozmaitym pociotkom. Autor nieźle rekonstruuje też mechanizm, który sprawiał, że wszelkie polskie problemy identyfikowano z problemami natury moralnej, jak nierozliczona spuścizna PRL.

„Powiatowa rewolucja moralna” to też niezły portret różnej maści populistów, którzy budowali swoje kariery na ludzkim gniewie i frustracji. Smoleński prezentuje lokalnych działaczy Samoobrony czy LPR, którzy do perfekcji opanowali sztukę budowania poparcia wyborców na podsycaniu ich najgorszych emocji. Z reportaży Smoleńskiego przebija też miejscami ukryty na polskiej prowincji antysemityzm, który rozmaici macherzy umiejętnie podsycają, dając sfrustrowanym ludziom proste wytłumaczenie dręczących ich problemów. „Bezrobocie? Brak perspektyw? Śmiesznie niskie emerytury? My wiemy, dlaczego tak jest! To solidaruchy rozkradły kraj złodziejską prywatyzacją” – krzyczą pseudolewicowi demagodzy. „To układ, różowi, liberalno-kosmopolityczne elity rozkradły naród! To niezlustrowani agenci wspólnie z żydowsko-masońskim spiskiem globalnych elit drenują zdrowy polski naród, skazując go na marną wegetację!” – dopowiadają ich kompani spod znaku LPR czy Młodzieży Wszechpolskiej. Paweł Smoleński w swoich reportażach nieźle odtwarza ścieżki populistów do władzy. Autor opisuje te zjawiska dość subtelnie, nie komentując ich otwarcie, z rzadka pozwalając sobie tylko na ledwo odczuwalną, choć momentami solidną ironię.

Pod względem czysto dziennikarskim, książce Pawła Smoleńskiego trudno stawiać poważniejsze zarzuty. „Powiatowa rewolucja moralna” powinna zająć ważne miejsce w rankingu polskiego reportażu. Szkoda tylko, że autor nie pokusił się o szersze wyjaśnienie poruszanych problemów, słowem – nie poszedł tropem politycznym, ograniczając się do roli kronikarza. Owszem, Smoleński wspomina miejscami, że po skrajnie liberalnych reformach gospodarczych spora część Polaków zwyczajnie nie odnalazła się w nowej rzeczywistości. Sęk w tym, że nie pisze o tym otwartym tekstem, tylko delikatnie, między wierszami. Tak jakby gniew, frustracja i bieda pojawiły się w opisywanych miasteczkach z powietrza, jak nagła burza, która podtopiła mieszkania po kolana.

Jest zaś jasne, że to właśnie reformy Leszka Balcerowicza sprawiły, że Polska prowincjonalna stała się rezerwuarem populistów. Że to właśnie mieszkańcy małych miasteczek czy wsi, niedający sobie rady w nowym wspaniałym kapitalistycznym świecie stali się elektoratem takich partii, jak LPR, Samoobrona czy PiS. Że to na ich totalnym zagubieniu w zupełnie innych od 1989 roku realiach Tadeusz Rydzyk mógł zbudować swoje imperium. Ci wszyscy zagubieni, biedujący i niemający nadziei na poprawę swojego bytu Polacy słyszeli za to, że są „roszczeniowym ciemnogrodem, który nie rozumie ducha przemian i jest balastem nowej Polski”. Słyszeli, że mają brać sprawy w swoje ręce i nie narzekać, jeśli im nie wychodzi, bo przecież sami są sobie winni. Przecież w realiach wolnego rynku liczy się inicjatywa jednostki. Wygrywasz – masz. Przegrywasz – spadasz. I nie próbuj wyciągać do państwa ręki po cokolwiek. Państwo może co najwyżej pokazać ci środkowy palec.

Czy w tym kontekście można się dziwić opisywanym przez Pawła Smoleńskiego zjawiskom? Szkoda więc, że autor ograniczył się do roli zwykłego „opisywacza”, który znalazł skarb i… odłożył go na miejsce. Może nie chciał, może nie mógł… W każdym razie, zupełnie zlekceważył bardzo ważny wątek, który mógłby pozwolić czytelnikowi zrozumieć istotę toczących Polskę problemów.

„Powiatowa rewolucja moralna” to książka udana, ale tylko w połowie. Szkoda, bo autor miał sporą szansę, by dotknąć źródeł poważnego problemu. Rządy PiS nie wzięły się z powietrza. To, że Platforma cieszy się obecnie tak dużym poparciem nie znaczy również, że bracia Kaczyński znów nie obejmą sterów władzy. Problem „Polski B”, Polski lekceważonej nadal istnieje. Podobnie jak problem całkowitego zaniku polityczności, który sprawia, że interesy ekonomiczne słabszych grup społecznych mogą być artykułowane tylko przez populistów.

Polska nie jest polityczna, Polska jest teraz wyPOlerowana. Nie ma kantów, nie ma sporów, są tylko wtórne i miałkie dyskusje. Paweł Smoleński w „Powiatowej rewolucji moralnej” lekko odkrył korzenie tych zjawisk. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że o te korzenie nieco się potknął.

Paweł Smoleński, „Powiatowa rewolucja moralna”, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2009.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz