piątek, 22 marca 2013

Na tym blogu są ciasteczka

Jak wiecie, od 22 marca br. polskie prawo nakazuje poinformować o tym, że strona internetowa stosuje pliki cookies. Co niniejszym czynię. One tu są, ale raczej dla Was nie tańczą. Za to możecie je wyłączyć ;).

Ustawienia dotyczące ciasteczek - to, jak długo mają być ważne i czy w ogóle ich sobie życzycie - możecie zmienić w opcjach Waszej przeglądarki. W Google Chrome warto też kliknąć prawym przyciskiem myszy i wybrać opcje: najpierw "Wyświetl informacje o stronie", a później "Pliki cookies i dane stron". Tam widać, jakie ciasteczka pracują w tle strony i jaka jest ich specyfika (statystyczne, reklamowe itp.). Podobny trik możecie zastosować także w innych dostępnych przeglądarkach.

Dodam też, że mój blog należy do blogerskiej rodziny serwisu Blogger, który jest własnością Google. Dlatego warto, abyście się zapoznali z polityką prywatności tego amerykańskiego giganta Internetu. Znajdziecie ją w linku poniżej.



czwartek, 21 marca 2013

Dlaczego warto dać się pokłuć?

Sweet focia: autor wpisu kłuty podczas akcji oddawania krwi 
w  UMWD.

Czytelniczko, Czytelniku, zróbmy mały eksperyment. Spójrz na swoją skórę po wewnętrznej stronie łokcia - najpierw na prawej ręce, później na lewej. Wiesz, że ta część Twojego ciała może uratować komuś życie? 

Dlaczego właśnie ten punkt ciała może mieć zbawienny wpływ na czyjeś zdrowie? Bo właśnie w tym miejscu lekarze najczęściej wkłuwają się, by pobrać od nas krew do celów medycznych. Mówi się, że krew to dar życia, że bez niej służba zdrowia miałaby poważne problemy z pełnieniem podstawowych zadań (choć, jak wiemy, i z pełnymi magazynami krwi zdarza się, że idzie jej to dość opornie, ale zostawmy ten temat), że krew to płynne złoto... Cóż, brzmią te hasła co najmniej patetycznie, ale nie można odmówić im tego, że są prawdziwe. I każdy z nas, jeśli tylko zechce i zdrowie mu pozwoli, może podzielić się swoją krwią z tymi, którzy bardzo jej potrzebują. 

Najtrudniejszą przeszkodą do pokonania, gdy myślimy o honorowym oddaniu krwi, jest nasz własny strach. Że będzie bolało, że nas czymś zarażą... Ale to dobra wiadomość, bo ze swoim strachem każdy może sobie poradzić. A dalej będzie już tylko łatwiej. Sam proces oddawania krwi nie zabiera zbyt wiele czasu, a ryzyko złapania poważnej choroby (np. wirusowego zapalenia wątroby od brudnych przyrządów medycznych) jest równie wysokie, jak to, że podczas wizyty w murowanym kościele deska spadnie nam na głowę. Przecież wizyta u dentysty też może się skończyć powikłaniami, nie bywamy u niego codziennie, ale nie unikamy leczenia u stomatologa? No właśnie. W ten sam sposób można potraktować wizytę w stacji krwiodawstwa. Wszystkie igły i strzykawki są tam jednorazowe, aparatura szalenie nowoczesna, a cały ośrodek aż błyszczy od czystości. I nie ma czego się bać. 

Dobrnąłeś, Czytelniku, do tego miejsca felietonu i myślisz: “W porządku, może jednak warto. Ale co dalej?”. Już odpowiadam. We Wrocławiu krew można oddać w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa przy ul. Czerwonego Krzyża (to okolice ulic: Bujwida i Sienkiewicza), a także w Wojskowym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa, któe mieści się przy ul. Weigla 5. Dodam, że dla pracowników zatrudnionych na etacie najlepszą porą, by odwiedzić punkt oddawania krwi, będą godziny poranne. Dlaczego? Bo jeśli nie przejdziemy wstępnego badania lekarskiego, wówczas trzeba będzie wracać do pracy, mając w ręce tylko usprawiedliwienie nieobecności na czas wizyty w stacji krwiodawstwa. Dobrze też dzień lub dwa wcześniej przed planowanym oddaniem krwi o siebie zadbać, zdrowo jeść i dużo pić. To pomoże nam lepiej znieść zabieg - zwłaszcza debiutantom. 

Gdy już dotrzemy, pełni chęci pomocy, rejestrujemy się w recepcji (bez dowodu osobistego ani rusz), a następnie wypełniamy ankietę, w której lekarze pytają o szereg spraw związanych z naszym zdrowiem. M.in. o zabiegi chirurgiczne czy gastrologiczne odbyte w ostatnich miesiącach, wykonane tatuaże czy wyjazdy do krajów, w których wówczas panoszyły się zbyt odważnie różne wirusy, np. gorączka Zachodniego Nilu. Z wypełnioną ankietą odwiedzamy punkt poboru krwi, gdzie pielęgniarka pobierze od nas próbkę, którą skieruje do dalszych badań. Wychodzimy, popijamy wodę i czekamy na wezwanie od lekarza, który sprawdzi nasze wyniki i pozwoli nam pójść dalej. 

Jeśli w naszej krwi niczego nie brakuje i wyniki badań będą w normie, ciśnienie też będziemy mieli w okolicach książkowego, wtedy czeka nas.... coś słodkiego. A dokładnie, albo napój, albo kawa z batonikiem. Wszystko po to, aby jeszcze poprawić sobie ciśnienie i dać organizmowi glukozowego kopa, dzięki któremu nasz organizm lepiej zniesie te kilka minut, gdy lekarze będą zajęci pobieraniem od nas krwi. Najedzeni, możemy zająć się tym, po co przyjechaliśmy. Myjemy ręce specjalnymi płynami, wchodzimy na salę zabiegową, wybieramy, na którym z wygodnych łóżek chcemy odpocząć i... Przy okazji, możemy się zdziwić. Bo przecież każdy z nas słyszał o tym, jak nieprzyjemny potrafi być personel medyczny w szpitalach. Ale w centrach krwiodawstwa pracują pielęgniarki, których fotografie powinny trafić do Wikipedii pod hasło “Uprzejmość”. Zajmą się nami fachowo, dodadzą otuchy i tak fachowo wkłują się w nasze żyły, że nawet nie zdążymy poczuć, a tym bardziej pomyśleć, że coś mogłoby zaboleć. 

Pobieranie 450 ml krwi (bo tyle oddaje pacjent podczas tzw. zwykłej donacji) trwa ok. 10-15 minut. Po zabiegu, musimy koniecznie wypocząć przez kolejny kwadrans. Oczywiście, zdarzają się twardziele, którzy deklarują, że oni nie muszą. No, cóż - organizm swoje wie, na ogół wie też lepiej. I niejeden z tych hardych krwiodawców po opuszczeniu sali zabiegowej z uczuciem lekkiego wirowania w głowie zmieniał plany, decydując się na odpoczynek. A już wypoczęci, wracamy do rejestracji, gdzie odbieramy zwolnienie z pracy (dodajmy, że pełnopłatne), worek z czekoladami oraz bilety MPK jako ustawowy ekwiwalent za dojazd do stacji krwiodawstwa. 

Po raz pierwszy krew oddałem w 2004 r. Po tylu latach trudno mi dokładnie odtworzyć, jaka była moja ówczesna motywacja do zostania krwiodawcą. Być może gnany młodzieńczym idealizmem chciałem po prostu komuś pomóc. Minęło prawie 10 lat, a już nie wyobrażam sobie, aby zrezygnować z regularnego krwiodawstwa. Nie dla możliwości odpisania oddanej krwi w ramach ulgi podatkowej (bo taka możliwość istnieje), z tego przywileju nigdy nie skorzystałem. Nie dla ośmiu czekolad (choć to akurat motywacja nie do pogardzenia). Ot, po prostu - bo warto sobie pomagać. Dlatego każdego z Czytelników zachęcam, by oddać krew. Czy to w centrum krwiodawstwa, czy to w Biobanku Wrocławskiego Centrum Badań EIT+, który dzięki materiałowi biologicznemu pracuje nad nowymi metod diagnozowania i leczenia chorób cywilizacyjnych. To nic nie boli, a przecież fajnie poczuć, że w naszych rękach drzemie taka moc, która po trwającym kwadrans wysiłku może uratować komuś życie?