piątek, 6 stycznia 2012

“Kulisy Platformy. Z Januszem Palikotem rozmawia Anna Wojciechowska”


Janusz Palikot to figura kłopotliwa. Dla jednych to Mesjasz lewicy w Polsce, ale z drugiej strony - co to za zbawiciel, któremu cynizm i wyrachowanie wręcz wylewa się zza kołnierza starannie dobranej wg badań wizerunkowych koszuli? A tak właśnie wypadł lider nowej siły w polskim Sejmie w książce “Kulisy Platformy”. 

Legendarny niemiecki kanclerz Otto von Bismarck był autorem klasycznego dziś powiedzenia, że ludziom nie należy pokazywać kulis przyrządzania kiełbasy i uprawiania polityki. Bo oba procedery należą do - co najmniej - estetycznie i moralnie odpychających. Ciekawe, co niemiecki XIX-wieczny przywódca powiedziałby na temat zakulisowej politycznej zgagi po lekturze wywiadu - rzeki z Januszem Palikotem.

Bo życie polskich parlamentarzystów, wysokich urzędników i relacjonujących sprawy polityczne dziennikarze w opisach Palikota wygląda cokolwiek jak codzienny żywot członków twardej sitwy, podlewany litrami alkoholu, znaczony prostackimi zagrywkami i wycinaniem rywali tyleż dla własnej korzyści, co po prostu dla frajdy. 

“Kulisy Platformy” ukazały się na polskim rynku jesienią ub.r., kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi. W zamyśle głównego bohatera, a zapewne także wydawcy, miał to być mocny ładunek wybuchowy podłożony pod premiera Donalda Tuska, a przede wszystkim pod partię władzy Platformę Obywatelską. To co prawda już nie te czasy, by książki świat do góry nogami przewracały, ale kilka dykteryjek zdradzonych przez Palikota w świat się poniosło. 

Jakich? Rzecznik rządu Paweł Graś i były już marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna to zafascynowani potęgą władzy namiętni miłośnicy filmów opisujących faszystowskie marsze, lubiący przy tym golnąć wódki. Były minister sportu Mirosław Drzewiecki to drobny geszefciarz, zniszczony przez alkohol, zakochany w premierze Donaldzie Tusku i latami ubierający polityków PO w najlepsze garnitury. Sam Tusk to rozchwiany emocjonalnie i niepewny własnej wartości bewzględny cynik, który - dowiedziawszy się, że w jego gabinecie stoi donica z kwiatem postawiona tam jeszcze przez dawnego premiera Leszka Millera - zaczął w nią z uporem kopać piłką, by w ten sposób symbolicznie wyżyć się na poprzednim premierze. A machina PR-owa Platformy to narzędzie sprawne i dobrze naoliwione, partia mocno dba o swój wizerunek i robi to dobrze, a niektórzy dziennikarze wręcz proszą o tzw. wrzutki, dbając przy tym o dobre relacje z obozem władzy. Tusk nie znosi Tomasza Lisa, Janinę Paradowską z “Polityki” uwielbia, za to Konrad Piasecki z RMF FM od rządu i jego spin doktorów przyjmie prawie wszystko. Na ich tle główny bohater i współautor książki prezentuje się jak dziewczynka zagubiona w ciemnym lesie, która nie wie, co to zło.

W takiej tonacji utrzymane są całe “Kulisy Platformy”. Trzeba tu oddać zasługę prowadzącej rozmowę Annie Wojciechowskiej, że sprawnie ciągnęła Janusza Palikota za język, wydobywając z niego co lepsze anegdoty. Pochwały należą się też wydawcy, bo - niezależnie od motywacji - odważył się opublikować dość bulwersujące dykteryjki o PO i polskiej polityce w ogóle. A to nie jest dziś, w realiach polskiego życia publicznego, zjawisko cenione i oczywiste. 

Być może Janusz Palikot wielu Polakom wydaje się być gwarantem nowej jakości w polskiej polityce. Biorąc pod uwagę, że na scenie publicznej od lat widać te same, opatrzone i zgrane twarze, trudno się dziwić. Kaczyński, Tusk, Miller, Kwaśniewski, Komorowski, Brudziński, Ziobro... Od lat to samo. Podobno jedząc codziennie tę samą potrawę, można nabawić się ciężkiej choroby albo nawet umrzeć. A na politycznym stole ciągle to samo jadło i jeszcze wmawiają nam, że ciągle pierwszej świeżości. Nic więc dziwnego, że gdy opakowany w wizerunek świeżego niczym cytrus Janusz Palikot ze swoją świtą pojawił się przy stole, wielu Polaków ustawiło się do niego w kolejce. Tyle, że to żaden cytrus. Dzięki “Kulisom Platformy” widać dobrze, że jest raczej jak myte w płynie Ludwik mięso w hipermarkecie - przeterminowane, szybko odświeżone i znów rzucone na palety jako super świeże, do tego w promocji.

Przecież Janusz Palikot był prominentnym politykiem PO, swego czasu bliskim Tuskowi, goszczącym na wielu kolacjach czy polowaniach urządzanych przez obecnego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Palikot wpompował w Platformę sporo pieniędzy, np. stawiając okolicznościowe, drogie kolacje podlewane wykwintnym winem. W ścisłej symbiozie z medialnymi sztabowcami PO bombardował nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego ostrą amunicją i bez litości. To człowiek, który dziś promuje idee lewicowe, a niegdyś wydawał ultraprawicowy tygodnik “Ozon”, na okładce którego po raz pierwszy użyto homofobicznego, nienawistnego hasła “Zakaz pedałowania”. 

Janusz Palikot nie jest człowiekiem znikąd. Przeciwnie, on sam przez lata mieszał w bagnie polskiej polityki, i to całkiem sporą chochlą. Dziś kieruje parlamentarnych ugrupowaniem, które wygląda tak, jakby przygotowano je żywcem w oparciu o metody badania rynku i analizy popytu. Nie ma lewicy, nikt nie atakuje Kościoła, przyda się trochę feminizmu, trochę działaczy gejowskich, może osoba transseksualna - tak Palikot zrobił swoją lewicę, na poziomie obyczajowym może i nieco postępową, ale gospodarczo petryfikującą neoliberalne postulaty. Tyle dobrego, że dzięki “Kulisom Platformy” widać jak na dłoni, z kim mamy do czynienia. I w pełni uczciwie będzie traktować cynika tylko jako figurę, która pomoże oderwać z lewicowych idei zmurszałą skorupę popłuczyn po PZPR. Bo poważnym liderom trzeba ufać, nawet pamiętając o tym, że polityka to nie zabawa dla grzecznych dziewczynek i chłopców. A Janusz Palikot w swojej książce pokazał, że jest wyjątkowym cynikiem i hipokrytą, a nie kandydatem na męża stanu. 

“Kulisy Platformy. Z Januszem Palikotem rozmawia Anna Wojciechowska”, wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2011.