niedziela, 9 grudnia 2012

Rewolucja społecznościowa, internetowa, rewolucja kliknięcia myszką


Michał Sadowski jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci branży internetowej w Polsce. Ba, dzięki hitowi "Internety robię" w mojej ocenie stał się wręcz twarzą polskiego biznesu www i okolic. Gdy ktoś tak mocno zakorzeniony w sieci pisze książkę o fenomenie mediów społecznościowych, warto ten głos potraktować poważnie. 

Wydana w tych dniach książka Michała Sadowskiego nosi tytuł "Rewolucja social media". I samo to wskazuje, czego możemy się spodziewać w tej pracy. Autor od kilku lat prowadzi dobrze prosperującą firmę Brand24, zajmującą się wszechstronnym monitoringiem sieci m.in. na potrzeby firm i marek. I codziennie widzi, jak media społecznościowe (a także, co dla mnie wydaje się tu kluczowe, ich swoista migracja do kieszeni każdego z nas, czyli do smartfonów i tabletów) modelują od nowa relacje na linii klient - firma/instytucja.

Nasze czasy to już nie epoka, gdy złożenie reklamacji czy zdobycie szczegółowej informacji o jakości danego produktu było jak droga po pustyni. Dziś każdą markę klienci mogą "sprasować" tak, jak na początku lat 90. poprzedniego stulecia George Soros "sprasował" funta brytyjskiego. Za sprawą mediów społecznościowym, powiedzenie "Klient nasz Pan" nabrało zupełnie nowego wymiaru. Pan doli i niedoli firmy lub marki, kapryśny Pan, chciałoby się dodać. Kto tego nie zrozumie, będzie miał problem, by poradzić sobie we współczesnym biznesie czy handlu.

Ta wiedza to już truizm, tyle, że nie każdy wie, gdzie szukać przydatnych porad. I tutaj pomoże m.in. właśnie książka Michała Sadowskiego. Jak monitorować (bo wiemy, że pytania "Po co" zadawać dziś nie ma sensu) wizerunek marki w internecie? Co robić, by social media nie było tylko wizerunkową podpórką firmy, ale pomagały generować przychody? Jak obsługiwać klienta online, nie narażając się na lincz, który - moim zdaniem - w social media wisi nieustannie nad każdym content czy community managerem jak niewidzialny topór? Jak planować aktywność w sieci oraz w social media, by w ten sposób generować sprzedaż, a nie sprowadzić ją do - odwołajmy się do klasyka branży - "pieprznięcia sobie fejsa"?

O tym wszystkim mówi "Rewolucja social media". Jako uważny obserwator nowinek technologicznych, nałogowy użytkownik mediów społecznościowych, ale też codzienny praktyk zachęcam, by sięgnąć po tę lekturę. Żeby być na czasie, zrozumieć procesy zachodzące za sprawą social media, a przede wszystkim po to, by dostrzec, że komunikacja w internecie musi być komunikacją wysokiej jakości, a nie bełkotem opartym na pomyśle: "Są tam wszyscy, bądźmy i my, chociaż nie bardzo wiemy, po co i jak".

Kilka słów o książce Michała Sadowskiego znajdziecie np. w portalu Natemat.pl. Gdy dotrze do mnie przesyłka z tą książką, również na swoim blogu napiszę jej recenzję.

Michał Sadowski, "Rewolucja social media", Wydawnictwo Helion. Gliwice 2012. 
A na koniec kawałek wspomniany przeze mnie w leadzie notki, który swego czasu rozsadził moją tablicę na Facebooku (idę o zakład, że na Waszych wallach też się przewinął). Dobrej zabawy.

czwartek, 6 grudnia 2012

O Kozanowie - miejscu, z którym zawsze będę zżyty najmocniej, jak tylko się da

fot. Julo/Wikipedia.pl.

Polityka, literatura, sport, nowe technologie, social media, internet... Długo mógłbym wymieniać swoje pasje.  Ale jedna z nich towarzyszy mi każdego dnia, gdy tylko oczy ze snu otworzę :) To wrocławskie osiedle Kozanów, na którym się wychowałem i na które - po kilkuletniej przerwie, nazwijmy ją matrymonialną - wróciłem. Jak wiadomo, to, co raz trafi do internetu, już z niej nie zniknie. Co bardzo mnie cieszy, bo mam w dorobku tekst o Kozanowie, w którym oddaję mu zasłużone wyrazy uznania. 

Pierwotnie tekst ukazał się w tuWrocław.com

"Kozanów z pozoru nie różni się od podobnych blokowisk, które można spotkać w Poznaniu, Warszawie, Szczecinie czy Krakowie. Ot, kolejne osiedle naszpikowane mniejszymi lub większymi blokami mieszkalnymi. A jeśli nawet czymś się wyróżnia, to opowieścią o wielkiej wodzie, która na zawsze wpisała się w kozanowską historię. Każdy wrocławianin wie, o co chodzi.

To właśnie Kozanów podczas powodzi w 1997 r. stał się wielkim jeziorem, zalanym z dwóch stron przez Odrę i Ślęzę. A zdjęcia zatopionego prawie w całości osiedla prezentowały nawet stacje telewizyjne w USA. Powódź dotknęła Kozanów także w 2010 r., ale na nieporównywalnie mniejszą skalę, choć i wtedy nie obyło się bez dramatycznych scen, co autor tekstu pamięta doskonale. Ale nie tylko powodzie czynią to osiedle innym niż wszystkie. Podkreślę jednak, że to moja osobista opinia, jako długoletniego mieszkańca Kozanowa i lokalnego patrioty. A jak mawiają, de gustibus non est disputandum. 


By przekonać się o uroku tego wrocławskiego osiedla, wystarczy jeden dłuższy spacer po jego zakątkach. Kozanów robi wrażenie już od pierwszego spojrzenia."

Cały tekst znajdziecie na łamach portalu tuWroclaw.com, z którym mam przyjemność współpracować od kilku lat. Zapraszam. 

niedziela, 2 grudnia 2012

"To nie jest dziennik" - nowa książka prof. Zygmunta Baumana

Prof. Zygmunta Baumana darzę dużym szacunkiem. Jeszcze jako nierozumny i niedoświadczony młokos przeczytałem wywiad z profesorem, który przeprowadził  Jacek Żakowski dla "Niezbędnika Inteligenta" tygodnika "Polityka". Pamiętam, że lektura tej rozmowy była dla mnie jak intelektualny kopniak. 

Chciałem zanurzyć się w książkach, by na starość być choć w małej części być tak mądrym człowiekiem, jak prof. Bauman. Zachęcony, odkrywałem kolejne jego książki, m.in. "Globalizację", "Razem osobno", "Płynne życie", "Płynną nowoczesność", "Życie na przemiał"... Każda z nich miała na mnie wpływ formacyjny. To, co uważam dziś za słuszne i konieczne, gdy mowa o kształtowaniu polityki, debaty publicznej czy wspólnoty społecznej, to, jakie ideały wyznaję - urosło właśnie na glebie przygotowanej przez książki i eseje prof. Zygmunta Baumana.

Jako wdzięczny czytelnik Profesora i jego intelektualny wychowanek, z przyjemnością sięgnę po "To nie jest dziennik". To książka, którą wybitny socjolog stworzył z zapisków będących formą autoterapii po stracie żony, Janiny. Wydawca reklamuje tę pracę jako chwilami wręcz intymną, ale - jak to u prof. Baumana zwykle bywa - nie pozbawioną przenikliwego nicowania współczesności, naszej konsumenckiej, interpersonalnej czy medialnej rzeczywistości.

Życiorys prof. Zygmunta Baumana to jednocześnie kronika przeklętego XX w. Wojna, zaangażowanie w komunistyczną władzę w Polsce i służba w wywiadzie, mała stabilizacja, kariera naukowa jako forma emigracji wewnętrznej, rok 1968 i przymusowy wyjazd z kraju, życie na emigracji... Coraz mniej jest takich ludzi. I to kolejny powód, dla którego warto sięgnąć po książkę "To nie jest dziennik". Bo taka lektura - zawierająca połączenie głębokiej erudycji, wiedzy i ogromnego, nieraz bolesnego doświadczenia życiowego - dla czytelnika na pewno będzie wyzwaniem, ale może być też źródłem inspiracji do tego, by odkryć coś w jego własnej rzeczywistości.

Na koniec dodam, że książka ta jest w sprzedaży od 21 listopada br. Zatem: do księgarń!

Zygmunt Bauman, "To nie jest dziennik", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.

sobota, 22 września 2012

Dominika Dymińska, "Mięso"

Z mięsem bywa różnie. Są tacy, co dadzą się pokroić za dobry stek. Są też tacy, którzy chcieliby pokroić miłośników steków. I tak niejednoznacznie można też ocenić debiutancką powieść Dominiki Dymińskiej, zatytułowaną “Mięso”. 

Młodzi polscy literaci nie mają łatwego zadania. Piszą w kraju, gdzie czytelnictwo stoi na poziomie niższym niż śladowy. To zresztą problem szerszy, bo związany z całą kulturą, która - omówmy się - w mainstreamie potrafi urodzić takie potworki, jak film “Kac Wawa”. A to, co dobre, często przechodzi bokiem, kompletnie niezauważone. Do tego ogólny stan polskiego ducha jest, przynajmniej moim zdaniem, dość wątły.

Zagoniony, w wielu przypadkach może nawet wyjałowiony, coraz bardziej indywidualistyczny, coraz chętniej zamykający się po dniu korpopracy na grodzonych osiedlach, w tych nowoczesnych zamkach frustracji strzeżonych przez płoty, kamery i ochroniarzy. Debiutować tu nie jest łatwo, a jeszcze trudniej znaleźć świeży język, którym można porwać publikę. 

Dominice Dymińskiej ta sztuka się udała. Debiutanckie “Mięso” to książka pod względem językowym wspaniała. Autorka bawi się słowem, czuje je, w jej rękach (czy na jej klawiaturze) język to plastyczne tworzywo, którym Dymińska operuje z wprawą, konstruując swoją opowieść. W skrócie, żeby nie streścić książki. Dostajemy do ręki (autobiograficzny?) zapis dojrzewania młodej dziewczyny. Jej pierwszych związków, pierwszego seksu, poczucia niezrozumienia i odstawania od rzeczywistości. Jej fobii, neuroz, egoizmu, pokrętnych stanów emocjonalnych, bulimii, balansowania od euforii i harmonii do depresji i bolesnej walki z poczuciem, że jest gruba, odpychająca, zwyczajnie brzydka. 

I tutaj niestety na “Mięso” trzeba wylać trochę goryczy. Bo, jak wspomniałem wyżej, językowo to książka świetna i każdy młody twórca, który chce wypłynąć na szerokie wody literatury, powinien wziąć u Dymińskiej korepetycje. Ale sama opowieść jest dość odpychająca. Chaotyczna, wydumana, przepełniona dziecięcą egzaltacją, naiwna. Czytając, trudno oprzeć się wrażeniu, że autorka napisała tę książkę w ramach autoterapii, nie oszczędzając przy tym swoich byłych partnerów. Nie szczędząc im przy tym gorzkich słów i zimnej ironii. Może to odruch mieszczański, może zbyt konserwatywny, ale publiczne siekanie swojego byłego chłopaka Jasia Kapeli jest co najmniej niesmaczne. I bardzo celebryckie, wpisujące się we współczesną modę, którą można sprowadzić do frazy “pokażę goły tyłek lub biust, wyciągnę trupa z szafy, to będą o mnie mówić”. Nie tędy droga, Dominiko Dymińska. Od prostowania psychiki są specjaliści, pomagają też spacery, pisanie pamiętnika (no właśnie). A pranie miłosnych brudów to jeden most za daleko. 

Słynny polski socjolog prof. Janusz Czapiński wspomniał kilka miesięcy temu w wywiadzie dla “Polityki’, że w jego badaniach młode pokolenie Polaków wygląda nieco jak obce plemię. Takie, z którym starsi nie znajdą łatwo wspólnego języka. Nie te wartości, nie te symbole, nie te społeczne i zawodowe praktyki... W tym kontekście infantylna opowieść Dominiki Dymińskiej może być pożyteczna. Bo od autorki dostajemy opis typowych bolączek młodych - zagubienia, seksualnej jazdy po bandzie, niezrozumienia z rodzicami, dorastania w świecie, który nie czeka na nich z otwartymi ramionami. Żartem można powiedzieć, że Dymińskiej wyszła i powieść, i poradnik dla rodziców pt. “Jak zrozumieć Twoje dorastające dziecko”. 

“Mięso” to książka trudna do uchwycenia. Nie odważę się napisać wprost, że jest to debiut udany czy nie, a sama powieść to gniot lub wręcz przeciwnie, jesienna pozycja obowiązkowa. Sama opowieść lepiej trafi pewnie do emocji czy gustów kobiet. Mnie zaś historia opowiedziana przez autorkę kompletnie nie przekonała, a chwilami wręcz odpychała swoim infantylizmem i skandalizowaniem na siłę. Wątpliwą przyjemność z czytania autorka wynagrodziła jednak językową wprawą, z którą dawno się nie zetknąłem. I z tego właśnie powodu, mimo wszystkich swoich słabości, “Mięso” jest książką, po którą warto sięgnąć. Dla samego języka. Jako odtrutka na zalewające nas codziennie żebrolajki i lolkontent na Facebooku, czy sprasowane w 140 znakach myśli na Twitterze. Szkoda tylko, że Dymińska w swojej książce tak często dryfuje niebezpiecznie blisko lolkontentu właśnie...

Dominika Dymińska, “Mięso”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012. 

piątek, 10 sierpnia 2012

We wrześniu wyjdzie "Mięso"


Mam słabość do młodej polskiej prozy. To trochę jak u tropiciela egzotycznych nawyków czy przyzwyczajeń. Zawsze ciekawi mnie to, jak tę naszą płynną, w Polsce do tego specyficznie powykrzywianą kulturowo rzeczywistość widzi młode pokolenia - zwłaszcza ci młodsi ode mnie. We wrześniu będzie kolejna okazja, by się o tym przekonać. I by poczuć to mięso...

"Krytyka Polityczna" wydaje powieść Dominiki Dymińskiej. Rzecz nosić będzie tytuł "Mięso". Jak tłumaczy autorka w wywiadzie z NaTemat.pl:

- Przeglądając książkę przez przypadek trafiłam na zdanie: Jeśli sarny jedzą trawę w listopadzie, to ich mięso jest lepsze...Pomyślałam o patrzeniu na moją nastoletnią bohaterkę jak na "świeże mięso" i na tych biednych mężczyzn z mojej powieści, którzy mieli być kimś, a pozostali tylko mięsem bez znaczenia. 

Wydawca reklamuję autorkę jako "uwodzącą stylem Herty Müller i klimatem Aglai Veteranyi", a jej książka zdaniem Kingi Dunin jest "pisana świeżą, odkrywczą polszczyzną, jest dziewczyńska, poetycka i intrygująca". Poprzeczka wisi wysoko. Ale czytając bloga Dominiki Dymińskiej (też w NaTemat.pl) można sądzić, że książka będzie ciekawą przygodą i ważnym wydarzeniem w polskiej literaturze Anno Domini 2012. Byle tylko autorka nie wpadła w konwencję podobną do tej zastosowanej w książce "Janusz Chrystus". Wątku rozwijać nie będę, kto chce, po nią sięgnie i zrozumie, co mam na myśli.

Czekam na to "Mięso".

A na deser, wywiad z Dominiką Dymińską w portalu o parówkach... To znaczy, w NaTemat.pl

Księgarnia Pod Nabiałem - reaktywacja!

fot. sxc.hu.
Zawiesić bloga, którego się prowadziło przez kilka lat - to nie jest decyzja, którą można łatwo się pogodzić. Mnie się nie udało. I "Księgarnia Pod Nabiałem" wraca do życia! 

Pierwszy post po przymusowej przerwie napiszę tutaj jeszcze w weekend. Dotychczas publikowałem tu recenzje... Zaraz, może nie recenzje, bo nie jestem i nie będę krytykiem literackim przez duże K i duże L, tylko luźne impresje ze swoich lektur. Czytanie jest czynnością tylko pozornie samotniczą, bo każda lektura wzbogaca i inspiruje, prowokuje do dyskusji i wymiany opinii. Stąd moje o książkach pisanie - żeby pokazać Wam światy, których sami (z różnych powodów) nie mieliście okazji odkryć. I uczyć się od Was, z Waszych komentarzy i opinii na Facebooku, Twitterze czy Google+. 

Teraz chciałbym wyjść poza tę formułę. Księgarnia to nie tylko sklep z książkami. To świątynia wiedzy i miejsce spotkań i poszukiwań. Wielu z Was zdarzyło się pewnie wejść np. do centrum taniej książki w poszukiwaniu nowej prozy, a wyjść z torbą pełną reportaży czy prac historycznych. I na tym blogu chciałbym oddać ten księgarniany, nieco patchworkowy i szalony charakter, pozornie anarchiczny, ale wbrew pozorom całkiem poukładany charakter. Będę pisał o tym, co z książkami związane, ale nie tylko. Chciałbym też otworzyć w "Księgarni Pod Nabiałem" półkę na pomysły i wrażenia z lektur prasy czy morza tekstów, które codziennie znajduję w Internecie. I mam nadzieję, że nie raz stoczymy to pasjonującą dyskusję.

Do zobaczenia! 

poniedziałek, 13 lutego 2012

Tony Judt, "Pensjonat pamięci"

fot. Wydawnictwo Czarne.

”Pensjonat pamięci” to ostatnia książka w dorobku Tony’ego Judta. Brytyjski historyk, ceniony w świecie głównie za monumentalne “Powojnie”, czyli historię Europy po II wojnie światowej oraz za pełen politycznej pasji esej “Źle ma się kraj”, pisał ją - a właściwie dyktował - zmorzony ciężką chorobą.

W ostatnich latach swojego życia Tony Judt cierpiał na stwardnienie zanikowe boczne. Nie mogąc samodzielnie przelewać myśli na papier za pomocą pióra, autor dyktował przemyślenia swojej rodzinie i współpracownikom. Książka ta jest zbiorem wspomnień i refleksji Tony’ego Judta, literacką klamrą spinającą jego życie i twórczość. To szereg krótkich przeważnie tekstów, w których autor snuje rozmaite refleksje na temat swoich przeżyć, doświadczeń, podróży...

Każda lektura jest na swój sposób doświadczeniem głęboko osobistym. Jest podróżą po nieznanych światach, wędrówką po ideach i poglądach, spacerem wśród literackich bohaterów i ich losów. “Pensjonat pamięci” rysuje się jednak na tym tle wyjątkowo. Czytelnik ma bowiem wrażenie, że towarzyszy Tony’emu Judt’owi w jego ostatniej drodze. To nadaje tej książce wyjątkowy, bo głęboko intymny charakter. "Pensjonat..." jest jak podróż w czasie ramię w ramię z człowiekiem wybitnym i doświadczonym, któremu dane było żyć w czasach wielkich zmian, jak rewolucja ‘68 czy upadek Związku Radzieckiego. “Pensjonat pamięci” to wreszcie opowieść odchodzącego świadka i przenikliwego obserwatora przemian politycznych czy społecznych. Opowieść tym piękniejsza, bo pozbawiona goryczy człowieka mającego świadomość, że jego życie dobiega końca, za to pełnego godności, spokoju i mądrości.

Warstwa wspomnieniowa czy biograficzna nie jest jednak jedynym poziomem, z którego czytać można tę książkę. Ostatnie dzieło Tony'ego Judta jest bowiem pracą głęboko polityczną. Snute przez autora opowieści nie służą tylko, choć i to pewnie było jego intencją, podsumowaniu jego życia i osiągnięć. Opowiadając o przeszłości, Judt wiele mówi też o wadach i bolączkach współczesności. Opowiadając o swojej fascynacji koleją czy podróżach autobusem słynnej londyńskiej Zielonej Linii, autor pokazuje zarazem, jak wiele złego ważnemu w życiu społeczeństw transportowi publicznemu wyrządziła idea prywatyzacji wszystkiego, co publiczne. Przedstawiając szacunek do sztuki wymowy czy publicznych wypowiedzi, którego uczono go, gdy pobierał szkolne nauki, konfrontuje z nim realia współczesnej komunikacji.

- W świecie Facebooka, MySpace i Twittera (nie mówiąc o SMS-ach) zwięzła aluzja zastępuje wyłożenie treści. Kiedyś internet wydawał się szansą na nieograniczoną komunikację, teraz coraz większa komercjalizacja tego medium - “jestem tym, co kupuję” - sprowadza zubożenie. Moje dzieci zauważyły na przykładzie swojego pokolenia, że stenografia narzucona przez sprzęt, jakim się posługują, zaczęła przenikać do samej komunikacji: “Ludzie mówią językiem SMS-ów”. Powinno nas to zaniepokoić. Kiedy słowa tracą integralność, to samo dotyka wyrażane przez nie idee. Jeśli osobistej ekspresji dajemy pierwszeństwo przed formalną konwencją, prywatyzujemy język tak samo, jak sprywatyzowaliśmy wszystko inne - zauważa Tony Judt.

Z kolei opisując instytucję pokojowej, czyli opiekunki młodych studentów prestiżowych brytyjskich college'ów, Judt snuje czytelną i krytyczną dygresję o współczesnych zmianach w stosunkach międzyludzkich.

- Studenci, nie zdając sobie z tego sprawy, bezmyślnie naśladowali ograniczoną, zubożoną kapitalistyczną wizę: ideał pojedynczych jednostek produkcyjnych, maksymalizujących korzyść prywatną i obojętnych na konwencję czy względy społeczne - przekonuje brytyjski historyk Tony Judt w swej opowieści o jednej z doświadczonych pokojowych, zlekceważonej pewnego razu przez studentów w uczelnianym kampusie.

Takich dygresji i anegdot pozornie zakorzenionych w przeszłości, a tak naprawdę zawierających czytelne i wyraziste krytyki pod adresem współczesności w "Pensjonacie pamięci" czytelnik znajdzie na każdej praktycznie karcie tej książki. To zaś czyni ją nie tylko zbiorem wspomnień, ale także swoistym memento autora na przyszłość.

Tony Judt pełnił ważną rolę publicznego intelektualisty. Nie był typowym medialnym ekspertem znanym z tego, że jest znany i przekonującym do tego, co w danej chwili modne czy potrzebne. Za swoją misję uważał mówienie tego, co - w ramach osobistej i intelektualnej przyzwoitości - uważał za stosowne i prawdziwe. Podkreślał walory myślenia wspólnotowego, przekonywał o znaczeniu dobra publicznego. Kpił z dogmatów, potrafił iść pod prąd obiegowych opinii, nie zadowalał się łatwymi odpowiedziami. W Swoim płomiennym politycznym esejem "Źle ma się kraj..." Tony Judt rozwinął szerzej wiele ze swoich krytyk i idei. Natomiast "Pensjonat pamięci" jest swoistym przewodnikiem po dojrzewaniu myśli czy też doświadczeniach formacyjnych tego wybitnego intelektualisty.

Społeczeństwa świata są dziś oburzone. I słusznie, bo to im wystawiono rachunek za finansowe kaprysy i zabawy nieodpowiedzialnych bankierów. Często słychać jednak, że oburzać się nie jest sztuką, a palić opon czy demolować sklepów wręcz nie wolno (a kolejne drakońskie cięcia socjalne, jak w Grecji, uzasadnia się dziejową czy ekonomiczną koniecznością). - Gdzie jest pomysł Oburzonych na zmiany, co oni proponują, jaki ład gospodarczy czy społeczny? - padają pytania, podskórnie podszyte drwiną, że pewnie protestujących chodzi o socjalizm czy zgoła komunizm. To jednak kolejna bzdura tych, którzy finansowymi machlojkami podłożyli bomby pod dostatek i godne życie milionów ludzi na całym świecie. Gdzie jest program? Odpowiedź jest prosta. Między innymi w książkach Tony'ego Judta. choćby w "Pensjonacie pamięci".

Tony Judt, "Pensjonat pamięci", tłum. Hanna Jankowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012. 

niedziela, 5 lutego 2012

Debiut na portalu lewica.pl

Moja recenzja książki "Kulisy Platformy", czyli wywiadu rzeki z Januszem Palikotem, trafiła na łamy portalu lewica.pl. 

Tekst można znaleźć tutaj. Tym samym mam przyjemność debiutować na łamach największego w Polsce lewicowego portalu internetowego. I postaram się, by publikować tam - a także, rzecz jasna, na tym blogu - jak najczęściej. 

piątek, 6 stycznia 2012

“Kulisy Platformy. Z Januszem Palikotem rozmawia Anna Wojciechowska”


Janusz Palikot to figura kłopotliwa. Dla jednych to Mesjasz lewicy w Polsce, ale z drugiej strony - co to za zbawiciel, któremu cynizm i wyrachowanie wręcz wylewa się zza kołnierza starannie dobranej wg badań wizerunkowych koszuli? A tak właśnie wypadł lider nowej siły w polskim Sejmie w książce “Kulisy Platformy”. 

Legendarny niemiecki kanclerz Otto von Bismarck był autorem klasycznego dziś powiedzenia, że ludziom nie należy pokazywać kulis przyrządzania kiełbasy i uprawiania polityki. Bo oba procedery należą do - co najmniej - estetycznie i moralnie odpychających. Ciekawe, co niemiecki XIX-wieczny przywódca powiedziałby na temat zakulisowej politycznej zgagi po lekturze wywiadu - rzeki z Januszem Palikotem.

Bo życie polskich parlamentarzystów, wysokich urzędników i relacjonujących sprawy polityczne dziennikarze w opisach Palikota wygląda cokolwiek jak codzienny żywot członków twardej sitwy, podlewany litrami alkoholu, znaczony prostackimi zagrywkami i wycinaniem rywali tyleż dla własnej korzyści, co po prostu dla frajdy. 

“Kulisy Platformy” ukazały się na polskim rynku jesienią ub.r., kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi. W zamyśle głównego bohatera, a zapewne także wydawcy, miał to być mocny ładunek wybuchowy podłożony pod premiera Donalda Tuska, a przede wszystkim pod partię władzy Platformę Obywatelską. To co prawda już nie te czasy, by książki świat do góry nogami przewracały, ale kilka dykteryjek zdradzonych przez Palikota w świat się poniosło. 

Jakich? Rzecznik rządu Paweł Graś i były już marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna to zafascynowani potęgą władzy namiętni miłośnicy filmów opisujących faszystowskie marsze, lubiący przy tym golnąć wódki. Były minister sportu Mirosław Drzewiecki to drobny geszefciarz, zniszczony przez alkohol, zakochany w premierze Donaldzie Tusku i latami ubierający polityków PO w najlepsze garnitury. Sam Tusk to rozchwiany emocjonalnie i niepewny własnej wartości bewzględny cynik, który - dowiedziawszy się, że w jego gabinecie stoi donica z kwiatem postawiona tam jeszcze przez dawnego premiera Leszka Millera - zaczął w nią z uporem kopać piłką, by w ten sposób symbolicznie wyżyć się na poprzednim premierze. A machina PR-owa Platformy to narzędzie sprawne i dobrze naoliwione, partia mocno dba o swój wizerunek i robi to dobrze, a niektórzy dziennikarze wręcz proszą o tzw. wrzutki, dbając przy tym o dobre relacje z obozem władzy. Tusk nie znosi Tomasza Lisa, Janinę Paradowską z “Polityki” uwielbia, za to Konrad Piasecki z RMF FM od rządu i jego spin doktorów przyjmie prawie wszystko. Na ich tle główny bohater i współautor książki prezentuje się jak dziewczynka zagubiona w ciemnym lesie, która nie wie, co to zło.

W takiej tonacji utrzymane są całe “Kulisy Platformy”. Trzeba tu oddać zasługę prowadzącej rozmowę Annie Wojciechowskiej, że sprawnie ciągnęła Janusza Palikota za język, wydobywając z niego co lepsze anegdoty. Pochwały należą się też wydawcy, bo - niezależnie od motywacji - odważył się opublikować dość bulwersujące dykteryjki o PO i polskiej polityce w ogóle. A to nie jest dziś, w realiach polskiego życia publicznego, zjawisko cenione i oczywiste. 

Być może Janusz Palikot wielu Polakom wydaje się być gwarantem nowej jakości w polskiej polityce. Biorąc pod uwagę, że na scenie publicznej od lat widać te same, opatrzone i zgrane twarze, trudno się dziwić. Kaczyński, Tusk, Miller, Kwaśniewski, Komorowski, Brudziński, Ziobro... Od lat to samo. Podobno jedząc codziennie tę samą potrawę, można nabawić się ciężkiej choroby albo nawet umrzeć. A na politycznym stole ciągle to samo jadło i jeszcze wmawiają nam, że ciągle pierwszej świeżości. Nic więc dziwnego, że gdy opakowany w wizerunek świeżego niczym cytrus Janusz Palikot ze swoją świtą pojawił się przy stole, wielu Polaków ustawiło się do niego w kolejce. Tyle, że to żaden cytrus. Dzięki “Kulisom Platformy” widać dobrze, że jest raczej jak myte w płynie Ludwik mięso w hipermarkecie - przeterminowane, szybko odświeżone i znów rzucone na palety jako super świeże, do tego w promocji.

Przecież Janusz Palikot był prominentnym politykiem PO, swego czasu bliskim Tuskowi, goszczącym na wielu kolacjach czy polowaniach urządzanych przez obecnego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Palikot wpompował w Platformę sporo pieniędzy, np. stawiając okolicznościowe, drogie kolacje podlewane wykwintnym winem. W ścisłej symbiozie z medialnymi sztabowcami PO bombardował nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego ostrą amunicją i bez litości. To człowiek, który dziś promuje idee lewicowe, a niegdyś wydawał ultraprawicowy tygodnik “Ozon”, na okładce którego po raz pierwszy użyto homofobicznego, nienawistnego hasła “Zakaz pedałowania”. 

Janusz Palikot nie jest człowiekiem znikąd. Przeciwnie, on sam przez lata mieszał w bagnie polskiej polityki, i to całkiem sporą chochlą. Dziś kieruje parlamentarnych ugrupowaniem, które wygląda tak, jakby przygotowano je żywcem w oparciu o metody badania rynku i analizy popytu. Nie ma lewicy, nikt nie atakuje Kościoła, przyda się trochę feminizmu, trochę działaczy gejowskich, może osoba transseksualna - tak Palikot zrobił swoją lewicę, na poziomie obyczajowym może i nieco postępową, ale gospodarczo petryfikującą neoliberalne postulaty. Tyle dobrego, że dzięki “Kulisom Platformy” widać jak na dłoni, z kim mamy do czynienia. I w pełni uczciwie będzie traktować cynika tylko jako figurę, która pomoże oderwać z lewicowych idei zmurszałą skorupę popłuczyn po PZPR. Bo poważnym liderom trzeba ufać, nawet pamiętając o tym, że polityka to nie zabawa dla grzecznych dziewczynek i chłopców. A Janusz Palikot w swojej książce pokazał, że jest wyjątkowym cynikiem i hipokrytą, a nie kandydatem na męża stanu. 

“Kulisy Platformy. Z Januszem Palikotem rozmawia Anna Wojciechowska”, wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2011.