czwartek, 23 czerwca 2011

Marek Krajewski, "Liczby Charona"

fot. Wydawnictwo Znak.
Lwowski cykl kryminałów Marka Krajewskiego z komisarzem Edwardem Popielskim w roli głównej robi się coraz ciekawszy. Po słabych “Eryniach”, wrocławski pisarz powoli odzyskuje formę, czego efektem są niezłe “Liczby Charona”. Nie jest to jeszcze być może Krajewski w swoim najlepszym wydaniu, ale jego pisarstwo ewoluuje i staje się coraz dojrzalsze.

“Liczby Charona” to już trzecia książka Marka Krajewskiego, której bohaterem jest lwowski komisarz Edward Popielski, a zarazem druga, w której gra on pierwszoplanową rolę. Bo w “Głowie Minotaura” autor skrzyżował jego losy z przygodami swojego wcześniejszego bohatera (który stał się literacką gwiazdą), tropiącego kryminalistów w przedwojennym Breslau Eberharda Mocka. Później akcja kryminałów Krajewskiego na stałe trafiła do Lwowa i okolic, a sam autor zarzeka się, że do postaci Mocka już nie wróci.


Poprzednia książka Krajewskiego, zatytułowana “Erynie”, solidnie rozczarowała. Autor, mając dobrą okazję do tego, by wraz z radykalną zmianą scenerii i obsady swoich kryminałów mocno odświeżyć też swój pomysł na fabułę, ogrywał znane już wcześniej schematy. Efekt? Wyszło dość wtórnie, choć Krajewskiemu nigdy nie wolno odmówić językowej elegancji i talentu do odtwarzania topografii miast, w których toczy się fabuła jego książek. Przedwojenne Breslau przenicował, jak tylko się dało, również tajemnice dawnego Lwowa nie były dla niego twierdzą nie do zdobycia. Ale sęk w tym, że u Krajewskiego to wszystko już grali.

W “Liczbach Charona” takich oczywistości już nie ma. Krajewski znów, rzecz jasna, daje popis językowego “ucha”, świetnie odtwarzając lwowski slang i potoczności. Jego Lwów ma swój specyficzny klimat, gęsty, wręcz namacalny. To żywe miasto, w zaułkach którego lepiej uważać, z kimś się rozmawia...


Samą fabułę Marek Krajewski poprowadził zaś nieco inaczej, niż zazwyczaj. Jest tajemnicza zbrodnia - ginie brutalnie zamordowana starsza kobieta, później na listę ofiar trafia też młoda lwowska prostytutka. Zabójca zostawia policji znaki w postaci tajemniczych, napisanych po starohebrajsku znaków, które po odkodowaniu okazują się być wskazówkami ocierającym się o zaawansowaną matematykę. Za tropienie sprawcy zabiera się Edward Popielski, tyle, że jako prywatny detektyw zwolniony z policji za obrazę szefa. Były komisarz gra o powrót do pracy, ale też o miłość i prywatną zemstę. W tej zapętlonej nieco fabule “Liczb Charona” nie ma wielu oczywistości, Krajewski prowadzi czytelnika to prostą drogą, to wąskimi zaułkami, by po chwili - jak po ostrym wirażu - wrócić na szlak łagodniejszej narracji. To wszystko czyni najnowszą powieść Krajewskiego dawką solidnej kryminalnej lektury. O tyle ciekawszej, że fabularnie pomysłowo połączonej przez autora z wątkiem przedwojennej tradycji lwowskiej szkoły matematycznej.

Po lekturze "Liczb Charona" można odnieść wrażenie, że Marek Krajewski jest na etapie intensywnego twórczego dojrzewania. Widać to po choćby sposobie prowadzenia fabuły, gdzie oszczędza sobie i czytelnikowi efekciarstwa, dostarczając za to solidnej językowo literatury. Można to też odczuć po sposobie, w jaki Krajewski nakreślił tym razem komisarza Popielskiego. W "Liczbach Charona" to mężczyzna jeszcze mocniej doświadczony przez życie, niż we wcześniejszych tomach, przeżywający coś w rodzaju męskiego fin de siecle, szukający miłości, trochę wątpiący w przyszłość. 

Co drażni w "Liczbach Charona", to nieznośny momentami seksizm. W jakiejś mierze można to zrozumieć, bo przecież taki był pomysł autora, by swoje kryminały osadzić w mocnej, maczystowskiej wręcz scenerii gliniarzy działających często na granicy prawa. W takich ramkach dla wyrazistych kobiet wiele miejsca nie zostaje. Ale u Krajewskiego kobiece postaci często są redukowane do roli obiektów seksualnych, istot słabych, które można (i trzeba?) dowolnie wykorzystywać, ale też po rycersku bronić. Za dużo tego i za często. 

Dziennikarz tygodnika "Polityka" napisał niedawno w recenzji najnowszej powieści Marka Krajewskiego, że o los lwowskiego cyklu jest spokojny. I coś w tym jest. "Liczbom Charona" brakuje nieco do poziomu, do którego Krajewski przyzwyczaił w swoich książkach z Eberhardem Mockiem w roli głównej. Ale po niezłych "Liczbach Charona" widać, że wrocławski autor ma coraz lepszy pomysł na to, jak kreować losy Popielskiego w scenerii Lwowa. Następca Eberharda Mocka staje się postacią coraz ciekawszą i nabierającą barw, już teraz solidnie się różniącą od swojego poprzednika. A sam Krajewski, po pewnym spadku formy, odzyskuje wigor, a umiejętności doskonałego kreowania przestrzeni swoich powieści nigdy nie stracił, ba - staje się w tym coraz lepszy.

Po tak dużym sukcesie, jaki osiągnął Krajewski dzięki Mockowi i serii powieści akcją osadzonych w Breslau, trudno wymyślić coś nowego. Ale "Liczby Charona" pozwalają wierzyć, że autor nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. I dają nadzieję, że Edward Popielski stanie się równie popularną postacią z kryminałów, jaką stał się Mock - rubaszny, hedonistyczny, balansujący na granicy między prawem i kryminałem gliniarz z mrocznego przedwojennego Wrocławia. 

Marek Krajewski, “Liczby Charona”, wydawnictwo Znak, Kraków 2011.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

"Książki. Magazyn do czytania" - cóż to za nowinka?

Wpadł mi niedawno w ręce nowy magazyn firmowany przez Agorę, a mianowicie "Książki. Magazyn do czytania"

Wydawca "Wyborczej" od dawna chwali się, że nie jest mu wszystko jedno, choć w praktyce bywa z tym różnie. Ale pierwszy numer pisma o książkach pozwala wierzyć, że akurat przy reanimacji ledwo dyszącego czytelnictwa w Polsce "Gazeta" swoim dodatkiem może pomóc.

"Książki. Magazyn do czytania" zawiera dość standardową treść. Znaleźć w nim można publicystykę opartą o literackie nowości, wywiady z twórcami (m.in. z Zadie Smith czy prof. Marią Janion) czy recenzje. Ciekawym pomysłem jest przegląd książek zagranicznych, szeroko komentowanych w Niemczech, Rosji czy we Włoszech. Taki ranking rozbudza ciekawość i nadzieję, że gorące lektury innych Europejczyków trafią też na polski rynek wydawniczy.
Książkowy dodatek "Wyborczej" to nie "Lampa" czy inne renomowane pismo literackie. To, jak ujął to jeden z moich rozczytanych znajomych, taki klon Agorowego pisma "Logo", tyle, że poświęconego szeroko pojętemu światu literackiemu. Ale można wierzyć, że jeśli redaktorzy "Książek" utrzymają poziom, to mogą wielu zachęcić do przygód z książką w dłoni.

Że warto, nikogo specjalnie przekonywać nie trzeba. Zwłaszcza, że statystyki płaczą i wrzeszczą - zabiegani i zapracowani Polacy czytają coraz mniej. W perspektywie jutra - czy nawet pojutrza - to pewnie nic złego, w końcu nie każdy musi być miłośnikiem literatury. Ale patrząc długofalowo, nie można patrzeć obojętnie, gdy nasze społeczeństwo staje się zbiorem jednostek preferujących teksty objętości 160 znaków (tyle, co SMS) albo wręcz 140 (tak długi jest jeden wpis na Twitterze).

Dlatego, jeśli lekkostrawny Agorowy dodatek do jakichkolwiek lektur ich zachęci, będzie to spory plus na koncie magnatów z Czerskiej.

sobota, 18 czerwca 2011

Tomasz Piątek, "Antypapież"

Dla jednych to III Rzeczpospolita, inni chcą ją przemianować na Rzeczpospolitą z numerem cztery. Ale niezależnie od opcji politycznej, motywacji czy poglądów Polska jest jedna – papieska. Taka, gdzie nawet politycy lewicy często klęczą, gdy tylko usłyszą "Jan Paweł II". Za rozprawę z tym grubym murem czołobitności,  hipokryzji i fałszywego kultu JP II zabrał się pisarz Tomasz Piątek. Jego “Antypapież” to lektura krótka, ale będąca solidnym ładunkiem wybuchowym pod budowanym na fałszu spiżowym pomniku papieża - Polaka.

Od śmierci Jana Pawła II minęło już sześć lat, a tym roku wyniesiono go na ołtarze. Co ciekawe – termin uroczystości wyznaczono na 1 maja, a więc w dniu tradycyjnego, dorocznego Święta Pracy, dnia symbolizującego permanentną walkę o poszanowanie praw pracowniczych czy socjalnych. Ale kościelni hierarchowie śmiało pozwolili sobie na taką uzurpację. W końcu Jan Paweł II, przynajmniej według oficjalnej doktryny, był przyjacielem ludzi pracy. I między innymi o tym, jak ta przyjaźń wyglądała w praktyce, Piątek też pisze w swojej książce. Ale lista zarzutów wobec oficjalnie nieskazitelnego papieża Polaka jest znacznie dłuższa. I, co najważniejsze, celna.


"Antypapież" Tomasza Piątka to książka rozmiarowo niewielka, bo liczy zaledwie 100 stron. Trudno jednoznacznie zakwalifikować ją do konkretnego gatunku literackiego. Autorowi wyszedł swoisty patchwork z (jadowitego, przyznać trzeba) felietonu i publicystycznej rozprawy, okraszony miejscami wątkami z pogranicza teologii, ozdobiony solidnym pisarskim temperamentem. Co też sprawia, że "Antypapież" jest książką o temperaturze podobnej choćby do publicystycznych dzieł Tadeusza Boya - Żeleńskiego.

Objętościowa wątłość "Antypapieża" dodaje książce dodatkowego atutu. Bo dzięki temu, czytelnik dostaje do ręki treściwy, spójny i pozbawiony daremnego gadulstwa pamflet. To zaś pozwala swobodnie iść za myślą Piątka, ale też ułatwia wydestylowanie poszczególnych wątków z życia Jana Pawła II, które później - idąc śladem myśli Piątka - można na własną rękę poddać jeszcze głębszej krytycznej weryfikacji. W ten sposób autor staje się niejako przewodnikiem, pokazującym odbiorcy: "Wszędzie ględzą, że JP II wielkim Polakiem, papieżem i cholera wie, kim jeszcze był. Masz tu tropy, czytelniku, więc otwórz głowę. Sprawdź, jak było naprawdę. To nie jest wiedza tajemna". 

W mainstreamie polskiego dyskursu publicznego o Janie Pawle II nikt nie piśnie choćby pół krytycznego słowa. Papież Polak wielki był, dzięki niemu PRL w Polsce i blok komunistyczny upadł, jak domek z kart, a pod parasolem Karola Wojtyły nasz kraj bezboleśnie przeszedł transformację ustrojową i ekonomiczną. Słowem, pod honorowym patronatem JP II Polska stała się krajem mlekiem i miodem płynącym. Takiego księdza dobrodzieja nie sposób krytykować, za to można (i trzeba) stawiać mu pomniki, gdzie popadnie.

Kilku autorów podjęło próbę zmierzenia się z tym spiżowym wizerunkiem. Swego czasu głośno było o książce prof. Tadeusza Bartosia "Jan Paweł II. Analiza krytyczna". Surowo dorobek - tak teologiczny, jak i polityczny - oceniał wielokrotnie Stanisław Obirek. Znamienne zresztą, że zarówno Bartoś, jak i Obirek opuścili struktury Kościoła, przynależąc wcześniej odpowiednio do zakonu dominikanów i jezuitów. Ich opinie jednak, po chwilowej burzy, pozostały jednak niszowe. Papieski pomnik medialny jak stał, tak stoi. Co zresztą w Polsce nie jest niczym nowym, bo każdy, kto wybije się ponad przeciętność i zawojuje świat (Robert Kubica, Adam Małysz), od razu otaczany jest swoistym kultem.

Nieco lżejszą, bo mniej naukową czy teologiczną, za to bardziej publicystyczną próbę oceny dorobku JP II podjął Tomasz Piątek. W "Antypapieżu" wystawił przeciwko Karolowi Wojtyle działa różnego kalibru. Wytknął mu, że pod jego rządami Kościół katolicki stał się zmurszałą korporacją, w której dochodziło m.in. do afer finansowych na wielką skalę. Przypomniał o kolejnych aferach pedofilskich wśród księży, o których JP II wiedział, ale nie podjął żadnych zdecydowanych kroków.

Tomasz Piątek pisze też o poparciu Wojtyły choćby dla autorytarnego reżimu Pinocheta w Chile, mającego krew wielu zamordowanych ofiar na rękach. "Antypapież' to też akt oskarżenia wobec Wojtyły za ślepy upór wobec metod antykoncepcji innych niż naturalne, co przyniosło dramatyczne skutki m.in. w Afryce, gdzie miliony ludzi zachorowało na AIDS, mając ogromne problemy z dostępem do zwalczanych przez księży prezerwatyw. Ale Tomasz Piątek wyciąga przeciw JP II argumenty również z lokalnego, polskiego podwórka. Wytyka mu, że to m.in. z jego winy po 1989 r. "Solidarność" podupadła, zostawiając świat pracy na pastwę radykalnych, liberalnych reform, których gorzkie "owoce" musiało skosztować wielu Polaków.

Piątek podjął też próbę krytyki Jana Pawła II z pozycji, by ująć to lakonicznie, niuansów spraw wiary. Wytknął mu, że wiele mniejszych kościołów nie uznawało go za swego przywódcę, dlatego tytułowanie Wojtyły przywódcą chrześcijan na świecie było zwykłą uzurpacją. Autor "Antypapieża" zgromił też JP II za słabość jego encyklik, wskazując na ich wtórność, miałkość i brak jakiegokolwiek intelektualnego przełomu w oficjalnych decyzjach Kościoła, ba - celowe zawrócenie z otwartego, liberalnego kursu obranego przez II Sobór Watykański. Za ten wachlarz argumentów można mieć zresztą do Tomasza Piątka pewne pretensje. Bo jednak atak lewicowego autora na papieża, że był słabym teologiem i nic nowego do spraw wiary nie wniósł, wygląda dość groteskowo. Bo na innych polach Piątek dobrał solidne argumenty polityczne, a niektóre wątki mógł śmiało pociągnąć dalej, poszerzając czytelnikowi obraz kosztownych błędów i zaniechań JP II. To by wystarczyło w zupełności.

Mimo niepotrzebnej próby licytowania się z JP II w sprawach wiary,
"Antypapież" dostarcza czytelnikowi szeroki wachlarz argumentów, które podważyć może tylko ślepiec lub skrajny cynik. Jak taka krytyka może wyglądać, pokazał choćby Piotr Zaremba w swojej recenzji książki opublikowanej na łamach "Rzeczpospolitej".

Zaślepiony nie zobaczy jednak rzeczywistości w jej realnej formie, choćby przebiegła mu pod samym nosem. Dla tych, którzy chcą wiedzieć o biografii i decyzjach Jana Pawła II nieco więcej, książka Tomasza Piątka będzie ciekawą intelektualną przygodą, pozostawiającą nawet pewien niedosyt. Autor sporządził swoisty akt oskarżenia, nie owijając swoich zarzutów w bawełnę. Jan Paweł II, co oczywiste, już się nie obroni, choć ma i mieć będzie rzesze oddanych obrońców. Co nie zmienia faktu, że utrwalanie jego teflonowego wizerunku, pozbawionego śladu rys, jest jak recydywa. Której w "Antypapieżu" Tomasz Piątek gorąco i celnie się sprzeciwia.

Muru autor "Antypapieża" nie skruszy. Ale bić w niego trzeba. Kiedyś się zawali.

Tomasz Piątek, "Antypapież", Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011.