piątek, 19 marca 2010

Gilles Kepel i "Zemsta Boga"

Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się niedawno nowa książka z serii Idee. Tym razem KP wydała "Zemstę Boga", głośną książkę politologa z Francji, Gillesa Kepela.

W serii KP przez pewien czas panował zastój. Ostatnią jej pozycję - "Etos lewicy" Andrzeja Mencwela - towarzysze wydali jeszcze w 2009 r. Dobrze, że teraz pojawiła się książka Kepela, bo to znakomita, ceniona na świecie pozycja, bez której zrozumieć współczesność.

Jedna z przyjaciółek niedawno wykpiła mój nawyk do wklejania tutaj gotowych zapowiedzi. Mea culpa - faktycznie, z braku laku za często bawiłem się przeklejanki. Ale obiecuję, że recenzji będzie więcej, za to zapowiedzi (siłą rzeczy pożyczanych skądinąd) będzie ciut mniej :)

O "Zemście Boga" wydawce pisze tak:

"Zemsta Boga" to książka o obserwowanym na całym świecie fenomenie fundamentalizmu religijnego. We Francji wydano ją w 1991 roku – na dziesięć lat przed zamachami na WTC. Po 11 września 2001 Gilles Kepel, skromny badacz islamu, z dnia na dzień został medialną gwiazdą, a książka stała się światowym bestsellerem przetłumaczonym już na dwadzieścia języków. W cieniu kryzysu gospodarczego i po kolejnych dekadach rozczarowania światem nowoczesnym obserwujemy silne odrodzenie ruchów religijnych. Gilles Kepel pokazuje, że współczesna nam „religijna rekonkwista świata” opiera się na uniwersalnym mechanizmie wspólnym różnym tradycjom – reakcji na niespełnione obietnice modernizacji.

Gilles Kepel, "Zemsta Boga", wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010.

środa, 17 marca 2010

"Toksymia" - pudełko gorzkich czekoladek...

"Toksymia" Małgorzaty Rejmer to literackie pudełko z czekoladkami. Co prawda gorzkimi, ale zrobionymi z surowca najwyższego sortu.

Małgorzata Rejmer to młoda, pochodząca z Warszawy pisarka. Pierwsze kroki literackie stawiała grubo przed wydaniem "Toksymii", będącej jej prozatorskim debiutem na szerokim rynku literackim. Strzelba więc to młoda, ale mająca doskonały celownik i siejąca spore spustoszenie. Do tego, jeśli mamy się już trzymać militarnego języka, dysponująca laserowym czujnikiem, naprowadzającym na tematy do przetworzenia na prozatorski chleb.

- Nieustannie przyglądam się ludziom. W komunikacji miejskiej oni zupełnie się nie cenzurują. Można mimochodem wejść w centrum jakiegoś wydarzenia, rozmowy. Nawet przelotny kontakt z osobą, która w określony sposób mówi, siedzi czy się porusza, może stać się opowieścią - zdradza Rejmer w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów" .

I te czujne, bystre oko widać na kartach jej "Toksymii". Autorka z tych skrawków - przelotnych obserwacji, zasłyszanych rozmów - uszyła pełnokrwiste postaci. Longin Wąsik, Ada Amek i Jan Niedziela, Lucyna Łut z despotycznym mężem Ryśkiem, Anna Kowalska i jej adorator - bohater Powstania Warszawskiego, niejaki Tadeusz Stokrocki... To bohaterowie "Toksymii". Każdy inny, podchodzący z innej warstwy społecznej, żyjący w innej sferze zawodowej. Łączy ich mieszkanie w tej samej, ponurej kamienicy. Ale też coś znacznie poważniejszego.

Leitmotivem "Toksymii" jest samotność, walka z wewnętrzną pustką i toksycznymi związkami z innymi ludźmi, z których nie potrafią się wywikłać. Jan Niedziela próbujący uwieść Adę Amek na chwyty w rodzaju "jestem cool, pokochaj mnie" i wyznający dziewczynie miłość po grób przy okazji spożywania złocistego trunku w obskurnej knajpie. Terroryzujący Annę Kowalską zakochany powstaniec Tadeusz Stokrocki, który tropi dziewczynę intensywniej niż agent Tomek nieszczęsną Weronikę Marczuk (powszechnie znaną jako ex-Pazura). Czy Longin Wąsik - niespełniony humanista o romantycznym usposobieniu, żyjący z flejowatą i znerwicowaną żoną. Te wszystkie postacie odbijają się od tej samej ściany - braku uczuć, braku odwagi do zmiany tego, co w życiu uwiera i boli. Braku siły, by budować autentyczne, szczere relacje, a nie protezy dla kulawego serca i skołatanej duszy.

Takich ludzi często mijamy spacerując po mieście czy jadąc tramwajem. A przecież żyjemy w superkomunikacyjnej epoce. Gdzie każdy może być "on touch" w każdej chwili. Gdzie na portalach społecznościowych możemy zebrać w zwartą masę wszystkich naszych znajomych i "być" z nimi. Zatem, skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Przecież ludzi, którzy mają podobny problem jak bohaterowie "Toksymii", można na tony układać. Małgorzata Rejmer uchwyciła ten problem, robiąc to na swój oryginalny sposób. Nie popadając ani w patos, ani w swoiste konserwatywne zwątpienie, że świat gna i niszczy stare, dobre tradycyjne więzy i sposoby komunikacji. Swoje bystre obserwacje przelała w świetnie skrojone, żywe postaci, nadając im autentyczności. Ten symboliczny Longin Wąsik jest przecież wszędzie...

Pisząc o "Toksymii", nie sposób nie wspomnieć o znakomitym języku autorki. Małgorzata Rejmer już w debiucie pokazała pazur. Potrafi zaskoczyć czytelnika tak spokojną, cichą prozą, jak i niebanalną metaforą. Język jest w jej rękach jak dłuto, którym perfekcyjnie i metodycznie rzeźbi swoje dzieło. Nie boi się zaskoczyć, potrafi w jednej chwili uraczyć czytelnika dawką soczystego absurdu w stylu Monthy Pythona, by za moment przejść do poważnej, rzeczowej narracji. Nie jest to sztuka łatwa, a Rejmer udała się znakomicie.

W "Toksymii" można się też doszukać krytyki współczesnej rzeczywistości z pozycji - nazwijmy je tak umownie - lewicowych. Autorka nie raz kpi na kartach książki z kapitalistycznego pędu do handlowania czym się da i robienia konsumentom wody z mózgu. Jana Niedzielę uczyniła... twórcą mów pogrzebowych na zamówienie. Jego szef, niczym szef piekarni, liczy napisane teksty (czytaj - zgony) niczym tacki z bułeczkami. I rad, gdy kasa mu się zgadza. Co ciekawe, o usługi pisarskie Jana można się starać już kilka miesięcy naprzód. Warunkiem jest wszakże wypełnienie stosownej formatki, która pozwoli autorowi wydobyć z życiorysu przyszłego zmarłego to, co najlepsze. Czytelna to aluzja i kpina z handlowych praktyk, z których codziennie brniemy niczym w wodzie po pas, próbując nie utonąć.

Jednym z najważniejszych ideologicznych konstruktów epoki, w której żyjemy, jest idea, że każdy może swobodnie kształtować swoją osobowość. Że można dowolnie się zmieniać, że trzeba być elastycznym, że bycie "cool" to nic trudnego, ale też podstawowy obowiązek wiążący się z człowieczeństwem. Na to nakłada się przekonanie, że relacje międzyludzkie to swoisty system zerojedynkowy. Ja daję, Ty bierzesz. I gramy w to, póki jest wygodnie. Gdy przestaje - arrivederci, nie dzwoń do mnie więcej. I tak w kółko, aż do odgryzienia własnego ogona i odkrycia, że żyje się w kompletnej pustce. Małgorzata Rejmer w "Toksymii" z tym ideologicznym mirażem wzięła się za bary i ze starcia wyszła zwycięsko. Obnażyła jego ułudę. Naszkicowani przez nią bohaterowie są bowiem tego mitu całkowitym zaprzeczeniem.

Nie radzą sobie z uczuciami, z własną cielesnością, nie radzą sobie z innymi ludźmi. Żyją w mitach, nie dostrzegając rzeczywistości. Jak w takich okolicznościach można jeszcze być "cool"?

"Toksymię" krytycy literaccy zgodnie okrzyknęli jednym z ciekawszych debiutów ostatnich lat. I mają całkowitą rację. Nie jest to może rzecz pokroju "Wojny polsko-ruskiej" pióra Doroty Masłowskiej, ale to kawał solidnej, błyskotliwej i dobrze napisanej literatury. Co prawda do szpiku kości pesymistycznej, ale będącej jak zimny prysznic, a zarazem szczepionka. Uodparniająca na miałkość i szarość.

Małgorzata Rejmer, "Toksymia", Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2009, s. 192.

Pismaki, obudźcie się!

To już ostatni tekst z cyklu "Środowe retrospekcje". Na koniec serwuję Wam felieton o awanturze wokół tytułu dziennikarza roku 2008 dla Bogdana Rymanowskiego. W grudniu owego roku laur dla prezentera TVN24 wywołał sporą medialną burzę. Przypomnijmy sobie, jak to było. Warto tym bardziej, że i ten tekst zawiera odniesienia także do obecnych realiów systemu medialnego w Polsce. 

***
Piotr Pacewicz z "Gazety Wyborczej" oburzył się, że tytuł najlepszego dziennikarza roku zdobył Bogdan Rymanowski z TVN. Redaktor naczelny TVN 24, Adam Pieczyński odpowiedział, że redaktor "GW" jest zazdrosny i traktuje dziennikarzy telewizyjnych z pogardą. Ta wymiana zdań wiele mówi o kiepskiej kondycji mediów w Polsce. Zdecydowana większość naszych dziennikarzy słodko śpi, śniąc o swojej wydumanej potędze.

Spór w środowisku medialnym rozgorzał w zeszłym tygodniu. Miesięcznik "Press" tradycyjnie wybrał najlepszego dziennikarza roku. Tytuł przypadł Bogdanowi Rymanowskiemu z TVN i TVN 24. Piotr Pacewicz skrytykował ten wybor na łamach "Gazety Wyborczej". Zarzucił laureatowi, że jest jedynie moderatorem pyskówek między politykami, a często sam podkręca kłótnie. To zaś, zdaniem redaktora "GW", psuje - i tak kulejącą - debatę publiczną w Polsce.

- Bogdan Rymanowski - co było ujmujące! - stwierdził w środę, że to chyba nie jemu należy się ta nagroda
. Rzeczywiście. I nie chodzi o Rymanowskiego jako takiego, lecz o profesję, którą uprawia. Nie określiłbym jej terminem dziennikarstwo - skwitował Pacewicz.

Jak zrozumieć ten dziennikarski spór? Na początek przypomnijmy podstawowe fakty. Wraz z rozwojem telewizji, zmieniły się inne media, a także sposób myślenia i postrzegania mediów. Komunikacja medialna obrała kurs na gorące newsy i sensację, skandale, dramaty i tragedie. Taki sposób prezentowania informacji sprawił, że pojawiły się media tabloidowe, o których mówi się, że są swoistą "gazetową telewizją".

Zmienił się też charakter pracy dziennikarzy. Telewizyjni żurnaliści często zbijają kapitał na awanturach polityków, których zapraszają do swoich programów. Taki przekaz medialny dominuje w masowej komunikacji. Praca dziennikarzy prasowych czy radiowych jest mniej widoczna, w tle pierwszego planu.

Patrząc z tej perspektywy, widzimy tło sporu na linii Pacewicz - Rymanowski. Redaktor "GW" wystąpił w nim z pozycji idealistycznych, punktu widzenia dziennikarstwa klasycznego, może nawet nieco "szlacheckiego". Z kolei szef TVN 24, Adam Pieczyński, stanął na stanowisku pragmatycznym. W swoim oświadczeniu przekonywał, że media muszą się kierować słupkami oglądalności, więc nie mogą unikać kontrowersyjnych tematów. Podkreślił jednak, że jego dziennikarze trzymają się zawodowych standardów, a widzowie oglądając programy stacji obdarzają ją zaufaniem.
W tym sporze widać wady i słabości polskich mediów. Środowisko jest podzielone, a co gorsza - skupione mocno na sobie. Niedawno Tomasz Lis szydził w swojej książce "My, naród", że "Wyborcza" najchętniej pisze o "Dzienniku" i "Rzeczpospolitej", "Rz" o "Dzienniku" i "GW". I tak w kółko, a czytelnicy mogą co najwyżej stać w kącie i obserwować. Skupienie na sobie pokazał też spór o Rymanowskiego. Spierający się dziennikarze nadali temu tematowi rangę poważnej afery, gdy tymczasem to zwykła kłótnia, która powinna być omówiona w małych komentarzach redakcyjnych, ewentualnie na spotkaniach w kręgu fachowców, a nie lansowana do oporu.

Spór ten unaocznił też, że napięcie między solidnym dziennikarstwem a tabloidyzmem stale rośnie, a to pierwsze coraz bardziej oddaje pola. Nasze media rzadko spełniają rolę, do jakiej zostały przewidziane. Bardzo często pompują błahe tematy do absurdalnych rozmiarów, przy okazji siejąc ogłupienie i poznawczy mętlik. Bo co wynika z tego, że polityk X obraził znów polityka Y? Tylko tyle, że obaj powinni trzymać się z dala od polityki, ewentualnie zapisać na boks i dać sobie po buzi. Tymczasem media, gorączkowo szukając tematów, ładują w takie bzdury mnóstwo pary.

To sprawia, że materiałów takich, jak tekst o aferze pedofilskiej w szczecińskim Kościele, aferze Anety Krawczyk czy wywiad Jacka Żakowskiego z Leszkiem Kołakowskim, jest jak na lekarstwo. Nie mogą się przebić przez tabloidowo-telewizyjną sieczkę. W tym sensie można zrozumieć reakcję Pacewicza, wściekającego się na promowanie Rymanowskiego, który nie informuje, nie ujawnia tajemnic, a jedynie prowokuje polityków do słownych bijatyk na poziomie mniej niż żenującym. Taka nagroda to symbol uznania dla medialnej pustki i przekazu bez żadnej wartościowej treści.

Panowie się pokłócili, pogrozili sobie palcami, niedługo spór wygaśnie. Nikt nikogo nie przekonał, każdy pozostał przy swoich racjach. Ot, normalna medialna sieczka. Ale - choć może zabrzmi to naiwnie - może jednak ktoś wreszcie dozna olśnienia i się obudzi.

Może poszczególne redakcje przypomną sobie wreszcie, że mają służyć przede wszystkim Polakom i naszej demokracji, a nie fałszywemu bożkowi ekonomicznej wydajności.

*Tekst ukazał się pierwotnie na łamach portalu dlastudenta.pl.

To nie Palikota trzeba leczyć, tylko media

Tu kolejny tekścik, z lutego 2009 r.  Trochę czasu minęło od jego publikacji, ale mam wrażenie, że od tego czasu nie stracił na aktualności. Przeciwnie - opisane w nim zjawiska jeszcze przybrały na sile.

***
Gromy sypią się ostatnio na głowę posła PO, Janusza Palikota. Mówią o nim, że prostak, że psuje debatę publiczną i że generalnie jest szkodnikiem, którego Platforma powinna zesłać do ostatnich ław poselskich, najlepiej w kneblu i czapce z napisem "Osioł".  Tylko czy to w problemie z Palikotem głównym kłopotem jest sam Palikot?

Media prawą ręką Al-Kaidy?

Jako się rzekło, zamieszczam pierwszy ze starych moich tekstów, które mimo upływu czasu nadal są aktualne. Na pierwszy ogień idzie artykuł "Media prawą ręką Al-Kaidy", który napisałem w maju 2006 r. Tyle czasu minęło... ;-)

11 września 2001 r. hasła o rzekomo dokonującym się na naszych oczach „końcu historii" zostały ostatecznie odłożone na półkę z napisem: „Naukowe pomyłki". Tego dnia dokonano najbardziej okrutnego i brutalnego zamachu terrorystycznego w dziejach świata. Fanatyczni islamscy terroryści, porwawszy samoloty pasażerskie, rozbili je o nowojorskie wieże World Trade Center i gmach Pentagonu w Waszyngtonie, pozbawiając życia ponad 3 tys. niewinnych osób.

Ten dzień stał się cezurą w światowej polityce. Wydarzenia tego wrześniowego dnia otworzyły nowy rozdział w historii świata: Największe obecnie mocarstwo polityczne i militarne, Stany Zjednoczone Ameryki, wypowiedziały terrorystom wojnę na całym globie.
W moim artykule postaram się przeanalizować sposób, w jaki terroryzm jest relacjonowany przez media. W epoce rozwijającego się globalnego społeczeństwa informacyjnego nie można bowiem pominąć (a są też głosy, że terroryzm wybitnie korzysta z potężnej pozycji mediów w społeczeństwach świata) relacji między mediami a zjawiskiem terroryzmu i efektów społecznych, jakie wywołują informacje zawarte w mediach na temat terroryzmu.
Dnia 11 września 2001r. hasła o rzekomo dokonującym się na naszych oczach „końcu historii" zostały ostatecznie odłożone na półkę z napisem: „Naukowe pomyłki". Tego dnia dokonano najbardziej okrutnego i brutalnego zamachu terrorystycznego w dziejach świata. Fanatyczni islamscy terroryści, porwawszy samoloty pasażerskie, rozbili je o nowojorskie wieże World Trade Center i gmach Pentagonu w Waszyngtonie, pozbawiając życia ponad 3 tys. niewinnych osób. Ten dzień stał się cezurą w światowej polityce. Wydarzenia tego wrześniowego dnia otworzyły nowy rozdział w historii świata: Największe obecnie mocarstwo polityczne i militarne, Stany Zjednoczone Ameryki, wypowiedziały terrorystom wojnę na całym globie. „Nie spoczniemy, dopóki nie złapiemy ostatniego złoczyńcy, knującego zamachy na niewinne osoby w imię zbrodniczej ideologii"- grzmiał po zamachu prezydent USA, George W. Bush.
Wypowiedziana przez Busha wojna z terroryzmem stała się głównym tematem światowej polityki i międzynarodowej debaty. Na tle tejże walki doszło do wielu nieporozumień, zarówno pomiędzy USA a Unią Europejską jak i pomiędzy poszczególnymi państwami UE.
W moim artykule postaram się przeanalizować sposób, w jaki terroryzm jest relacjonowany przez media. W epoce rozwijającego się globalnego społeczeństwa informacyjnego nie można bowiem pominąć (a są też głosy, że terroryzm wybitnie korzysta z potężnej pozycji mediów w społeczeństwach świata) relacji między mediami a zjawiskiem terroryzmu i efektów społecznych, jakie wywołują informacje zawarte w mediach na temat terroryzmu.
Terroryści i media - ręka w rękę
Pozycja mediów w globalnym społeczeństwie jest potężna i, co najważniejsze, ciągle przybierająca na sile
. Elliot Aronson pisze: „Truizmem jest stwierdzenie, że żyjemy w wieku środków masowego przekazu. W istocie można nawet powiedzieć, że żyjemy w wieku środków masowej perswazji." Media zajmują coraz większą rolę w życiu społeczeństw, tak na poziomie wspólnotowym, jak i jednostkowym. Media kreują opinie, poglądy, czasami budzą strach bądź uspokajają, kreują społeczne postawy. W XXI wieku media są głównym środkiem poznawczym człowieka wobec otaczającej go rzeczywistości. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że potężna pozycja mediów daje im wielką moc kulturotwórczą. Antonio Gramsci pisał niegdyś, że „pierwszeństwo wobec hegemonii politycznej ma hegemonia kulturowa." Przekładając te słowa na realia naszych czasów, klucz do zdobycia władzy nad umysłami społeczeństw leży w panowaniu nad mediami.
Terroryści doskonale wiedzą, że pozycja mediów w coraz bardziej globalizującym się świecie daje im do ręki potężne narzędzie. W 2004 r. prawdziwą plagą były porwania obcokrajowców w Iraku. Porwanych terroryści przebierali w pomarańczowe kombinezony(takie, jakie w amerykańskim obozie dla muzułmańskich więźniów Guantanamo noszą najgroźniejsi więźniowie), „odczytywali wyrok Allaha", a następnie odcinano porwanemu głowę.

Egzekucje były nagrywane, a taśmy z nagraniami „podrzucane ukradkiem" do arabskich telewizji Al- Dżazira lub Al- Arabija, emitowano je też w Internecie. Makabryczne sceny po kolei docierały do mediów całego świata, siejąc ziarno strachu. Zdjęcia z tych egzekucji wywołały w krajach Zachodu prawdziwy wstrząs, zaś liderzy Al-Kaidy osiągnęli swój cel, jakim było zastraszenie społeczeństw Zachodu. Świadomi siły oddziaływania mediów, liderzy Al-Kaidy, Osama ben Laden, Abu Musab Al-Zarkawi czy Aymann Al-Zawahiri publikują swoje komunikaty do „wojowników Dżihadu" przez Internet. Efekt propagandowy jest podobny, co w wypadku egzekucji - media na świecie momentalnie podchwytują takie oświadczenia, zaś wielu odbiorców zaczyna się obawiać, że - mówiąc kolokwialnie - „terroryści cały czas planują, jak by tu ludzi powysyłać na tamten świat". „Nagrania wideo stały się najmocniejszą bronią w rękach bojowników islamskich. Nie mogą oni pokonać USA oraz ich sojuszników na polu bitwy, ale jeśli chodzi o propagandę - zyskali widoczną przewagę" - pisze Jason Burke w brytyjskim dzienniku „The Guardian".
„Media szukają sensacji, która przyciągnie widza. W tym celu operują wszelkimi dostępnymi materiałami w przemyślany sposób. Poszukują mocnych materiałów", pisze autor książki o terroryzmie, Tomasz Białek. Twarde realia ekonomiczne wymuszają na mediach dążenia, by zdobyć jak największą liczbę odbiorców i tym samym zapewniać sobie jak najwyższe dochody od reklamodawców. Terroryzm zaś jest zjawiskiem niezwykle medialnym i prezentowanie informacji z nim związanych gwarantuje wysoką oglądalność. W ten sposób terroryzm i media żyją ze sobą w symbiozie - „terroryści pragną trafiać ze swoim przekazem nie tylko do tych, którzy chcą ich słuchać, ale i do tych, którzy nie chcą, bo to szczególnie do tej drugiej grupy jest kierowane ich przesłanie. Sam zamach nie jest celem samym w sobie, liczy się też jego przesłanie. Ale przesłanie to nie jest wcale łatwo przekazać. Wynika to z faktu, że w większości przypadków polują po prostu na sensację, a sensacyjny i widowiskowy jest sam zamach i jego skutki, a nie to, co zamachowcy chcą przekazać. Ich przesłanie tonie w potoku informacji, więc starają się jeszcze bardziej, by "wejść na antenę". Okazuje się więc, że media w pewien sposób przyczyniają się do eskalacji terroryzmu". Dzięki temu media zyskują zaś więcej nośnych informacji do przekazania.
Etyka dziennikarska wobec relacjonowania terroryzmu
Kodeksy etyki dziennikarskiej na całym świecie zawierają zapis o konieczności odpowiedzialnego zdobywania i prezentowania informacji przez media. W świecie, w którym media posiadają potężna pozycję (która na dodatek ciągle rośnie), konieczność pamiętania o podstawach dziennikarskiej etyki staje się więc coraz bardziej istotna. Jak pisze Bartłomiej Golka: „Wpływ mediów rośnie i przytłacza inne źródła informacji - szkołę, rodzinę, kościoły. Zrozumienie tego faktu uświadamia nam, że problem etyki ludzi dysponujących tą potęgą porównywalny jest do problemu etyki naukowców, zajmujących się fizyką nuklearną czy genetyką, jeśli nie większy. W rękach dziennikarzy znajdują się przecież środki umożliwiające manipulowanie świadomością milionów ludzi, a przecież dobór rąk bardzo często pozostaje kwestią przypadku wspieranego demagogicznymi sloganami o prawie każdego dziennikarza do niemal pełnej swobody czynienia tego, co uzna za stosowne." Jednak w realiach ekonomicznych XXI wieku postulat o wzroście znaczenia etyki dziennikarskiej musi zetrzeć się z realiami wolnego rynku i presji pieniądza. Media podlegają takim samym regułom ekonomicznym jak inne podmioty i muszą być przede wszystkim rentowne. Dlatego coraz częstszą praktyką jest informowanie w sposób szokujący, dosadny, często wręcz drastyczny. W mediach (zwłaszcza elektronicznych) dominują przekazy kontrowersyjne, sensacyjne, nie uciekające od scen przemocy. Takie informacje zapewniają bowiem utrzymanie widza w napięciu i przyciągnięcie go do kolejnego serwisu informacyjnego. Odpowiedzialność za emitowany przekaz i pokazywane informacje coraz częściej ustępuje presji komercyjnej także z powodu dążenia redakcji medium do zdobycia jakiejś informacji szybciej od konkurencji. Żeby zobrazować problem, o którym piszę wyżej, podam pewien przykład historyczny:
Mamy dzień 13 października 1977 r. Porwany zostaje samolot Lufthansy, z 91 osobami na pokładzie. Porwana maszyna kilkakrotnie ląduje na lotniskach miast Środkowego Wschodu, porywacze jednak nigdzie nie zatrzymali się na dłużej. Po kilku godzinach kluczenia porwana maszyna zatrzymała się w stolicy Somalii, Mogadiszu. Za porwaną maszyną w tajemnicy krążył samolot z elitarną niemiecką jednostką antyterrorystyczną - GSG 9. Zanim rozpoczęła się akcja odbicia zakładników, doszło do tragedii, za którą odpowiedzialność ponosili przedstawiciele mediów. Otóż, pilot porwanego samolotu, Jurgen Schumann, w tajemnicy przed porywaczami zdołał przekazać drogą radiową informacje o terrorystach. Do informacji tych dotarli też dziennikarze i natychmiast je opublikowali, ujawniając ich źródło. Pilot przypłacił życiem beztroskę dziennikarzy, gdyż terroryści oczywiście wysłuchali tych informacji.
Ta historia pokazuje, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na mediach i jak wiele krzywdy może wyrządzić dziennikarska pogoń za informacją.
Innym aspektem odpowiedzialności mediów jest kwestia „manipulacji strachem". Jak pisze Tomasz Białek, „skala obecnego terroryzmu sprawia, że media interesują np. różnymi oświadczeniami organizacji terrorystycznych, nawet jeżeli zamach nie nastąpił. Koronny przykład takiej sytuacji to przekazywanie o w pewnych odstępach czasu oświadczeń Al- Kaidy czy jej lidera, Osamy ben Ladena. W ten sposób media, przekazując je, nieświadomie (lub świadomie) uczestniczą w stosowaniu jednej z metod terrorystycznych, jaką jest zastraszanie społeczeństwa. Z wielu informacji wynika też, że brak zainteresowania mediów może wpłynąć na wstrzymanie przez terrorystów jakiegoś aktu terroru." W ten sposób media, eskalując poziom strachu - często nieadekwatnie do poziomu rzeczywistego zagrożenia zamachem - mogą powodować wiele niepożądanych skutków. Od tego, co Ulrich Beck nazywa „podcinaniem korzeni demokracji", czyli „milczącej akceptacji ludzi na „zawieszanie" swobód obywatelskich w imię zapewnienia bezpieczeństwa", po osłabienie zdolności obronnych społeczeństwa, m.in. przez postępujące pogłębianie się społecznej nieufności i patrzenia na innych jak na potencjalnych zamachowców. „W efekcie nieuzasadnionego lęku, degradacji ulega kapitał społeczny, jeden z najważniejszych zasobów, jakim dysponują ludzkie zbiorowości wystawione na nadzwyczajne kryzysy."
Niestety, coraz częstszym przypadkiem w mediach jest ustępowanie etyki dziennikarskiej takim czynnikom jak realia ekonomiczne czy hasła o nieskrępowanej wolności słowa dla mediów. Zwłaszcza to ostatnie wydaje mi się dość niebezpieczne, bowiem media absolutyzując postulaty o swobodzie mówienia o wszystkim, co tylko uznają za ważne, tracą instynkt odpowiedzialności za podane informacje. Posłużę się tu przykładem, żeby zobrazować problem: W 1985r. terroryści Abu Abbasa z Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny uprowadzili włoski statek pasażerski „Achille Lauro", zabijając Amerykanina żydowskiego pochodzenia, Leona Klinghoffera. Po negocjacjach Jasera Arafata, terroryści opuścili statek i zbiegli. Wszyscy porywacze w tydzień po zamachu zostali zgładzeni przez amerykańskie służby specjalne. Abu Abbas zdołał się ukryć, Amerykanie wyznaczyli za jego głowę 250 tys. USD. Tymczasem, w siedem miesięcy po porwaniu statku, dziennikarze amerykańskiej telewizji NBC bez problemów dotarli do Abbasa (co nie udało się CIA) i zrobili z nim wywiad. Oczywiście nie poinformowali wcześniej władz o swoich zamiarach, tym samym zachowali się, jak gdyby byli ponad prawem.
Ta historia pokazuje, że w obliczu potężnej siły współczesnych mediów etyka dziennikarska powinna być egzekwowana z większą siłą. Niestety, jak starałem się pokazać wyżej, zasady etyczne coraz częściej ustępują „pogoni za newsem" i presji ekonomicznej. Tym samym stwarza się wielkie pole do nadużyć, przez które media w przyszłości mogą ponieść poważne konsekwencje.
Co z tymi mediami?
Jak pokazują wyliczenia amerykańskiego Center For Diseases Control, prawdopodobieństwo śmierci w zamachu wynosi 1 do 88 tys. Bardziej realna jest przypadkowa śmierć spowodowana upadkiem z drabiny (1 do 10 tys.). Terroryzm więc, choć jest niewątpliwie plagą naszych czasów, nie jest zagrożeniem tej rangi, w jakiej prezentują go media. Dodatkowo, media informując o terroryzmie (czy to o zagrożeniu atakiem, czy to pokazując skutki zamachów), coraz częściej mijają się z podstawowymi wymogami dziennikarskiej etyki, co w obliczu rosnącej potęgi mediów musi niepokoić.
Można też wysuwać wobec mediów oskarżenia o nieświadome nakręcanie spirali terroryzmu: „Ciekawym dowodem na symbiozę mediów z terroryzmem jest fakt, że w rejonach świata, w których media nie są ogólnodostępne, problem terroryzmu jest bardzo ograniczony. Akty nielegitymizowanej przemocy o podłożu ideologicznym bez jakiegoś nośnika informacyjnego stają się tam tylko lokalnym problemem. Brak szerszej rzeszy potencjalnych odbiorców takiej działalności powoduje to, że często sama zostaje ona zduszona w zarodku przez władzę bądź sama zanika." Oczywiście oskarżanie mediów o prokurowanie zamachów terrorystycznych byłoby głupotą o kosmicznym wymiarze. Tym niemniej jednak, w obliczu faktu powszechnego dostępu do telewizji i jednocześnie faktu, że ok. 80 % telewidzów nie do końca rozumie przekazywane informacje, zapamiętując jedynie prezentowane w informacjach wydarzenia, pole manipulacji w mediach w kontekście informowania o terroryzmie przy słabnącej atencji dla zasad etyki dziennikarskiej rodzi się ogromne. Władza polityczna zaś, która w obecnych czasach wykazuje tendencje do legitymizowania samej siebie poprzez zapewnianie obywateli, iż jest w stanie doskonale zapewnić społeczne bezpieczeństwo, może z chęcią połakomić się, by przy okazji informowania przez media o terroryzmie nachalnie wymuszać gloryfikowanie działań władz. A to już jest wprost zagrożenie dla fundamentów demokracji.
Niech słowa francuskiego filozofa, Andre Glucksmanna, będące puentą mojego artykułu, zabrzmią jak przestroga i wezwanie do refleksji nad rolą mediów we współczesnym świecie, który coraz bardziej przypomina (o ile już nią nie jest) wieszczoną przez Marshalla McLuhana „globalną wioskę":
„Okazuje się jednak, że potencjalne zagrożenie walizkową bombą jądrową czy wąglikiem jest niezwykle medialne, dając ekspertom wszelkiej maści okazję do wypowiadania się o łatwości przygotowania takiego zamachu, epatowania apokaliptycznymi wizjami skutków... W przypadku broni masowego rażenia i terroryzmu to media oraz eksperci w nich występujący przejmują rolę terrorystów, wzniecając strach nieproporcjonalny do istniejącego ryzyka."


Źródła:
1) Aronson Elliot, Człowiek- istota społeczna, Warszawa 2001
2) Beck Ulrich, Kiedy demokracja pożera wolność, Forum( 31/ 2005)
3) Bendyk Edwin, Zatruta studnia .Rzecz o władzy i wolności, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2002
4) Bendyk Edwin, Nowe spotkania z Frankensteinem, „Niezbędnik Inteligenta", Polityka (37/2005)
5) Białek Tomasz, Terroryzm-manipulacja strachem, Studio EMKA, Warszawa 2005
6) Burke Jason, Teatr terroru, Forum(50/ 2004)
7) Golka Bartłomiej, Etyka dziennikarska- utopia czy ratunek? [w: ] Dobrzycki Wojciech, Stosunki międzynarodowe i polityka, Warszawa 1995
8) Sierakowski Sławomir, Lewica bez języka, Polityka(35/2005)

fot. sxc.hu.

Krzysztof Varga powraca z nową książką!

Jest i ona, nowa książka Krzysztofa Vargi! Po udanych "Nagrobku z lastryko" i "Gulaszu z turula" pisarz powraca z kolejną powieścią. O życiu taką, o bolesnym przemijaniu i traceniu kolejnych szans.

"Aleja niepodległości" - taki tytuł nosi nowe dzieło Krzysztofa Vargi. Wydało je - a jakże! - wydawnictwo Czarne. O czym jest "Aleja niepodległości"? Oddajmy głos wydawcy:

"Myślisz, że życie ma jaja?, zapytał Krystian, życie jest rodzaju nijakiego. Były to dla Krystiana słowa prorocze, choć nie mógł jeszcze wtedy wiedzieć, jak bardzo nijakiego rodzaju stanie się jego własne życie".

Bohater "Alei Niepodległości" to życiowy nieudacznik, frustrat i niespełniony artysta, który samotne wieczory spędza przed komputerem z butelką w ręku. Przybliżająca się „magiczna czterdziestka” nie jest dla niego cezurą, podrygiem samczego szaleństwa ani rewolucyjnym zrywem drugiej młodości. To gorzki lament nad zmarnowanym talentem i przegapionym życiem. Upływające dni nie przerażają, gdy tak łatwo skutecznie i tanio zabić nadmiar czasu. Plany nie powstają, gdy nie wiadomo, kto i po co miałby trwonić na nie więdnące siły.
Varga przyzwyczaił swoich czytelników do uderzająco trafnych, wyrazistych i nieprzyjemnych diagnoz. Wyszydzona rzeczywistość śmieszy, ale to tylko nerwowy chichot, bo pod pozorami parodii rozpoznajemy niewygodną swojskość. Tym razem zwierciadło, które Varga podstawia bohaterowi, pokazuje oblicze, jakiego nikt nie chciałby ujrzeć...

"Straszna to i zarazem bardzo śmieszna ksiązka. Melancholijna i  bezlitosna. Zostaje chichot i spalona ziemia. Ogień trawi Warszawę, warszawkę, młodość, złudzenia, trzydzieści, czterdzieści lat, wszystko, i zostaje to, co naprawdę nas czeka: osamotnienie już na zawsze i do końca. Varga dojrzewa jak węgierskie wino. Jest coraz lepszy". (Andrzej Stasiuk)"

Krzysztof Varga, "Aleja niepodległości", wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

Long time, no see ;-)

Witam Was, drodzy moi, po dość długiej i niepożądanej przeze mnie przerwie!

Co tu dużo mówić - nowe obowiązki zawodowe (awansowali mnie ;)) i natłok innych spraw zabrały mi większość wolnego czasu. Mogłem tylko czytać i pisać... To ostatnie palcem po wodzie, bo byłem notorycznie terroryzowany przez uciekający czas. Ale obiecuję poprawę.

W najbliższym czasie powinna się tu ukazać recenzja "Toksymii" Małgorzaty Rejmer i coś nietypowego. Zamierzam wkleić tu moją publicystykę, która powstawała za czasów pracy w portalu dlastudenta.pl. Ot, takie pisarskie memento - żeby nie zginęło ;-)

wtorek, 2 marca 2010

Książki z lewicowej półki

Dziś chciałbym polecić Wam dwie książki, które są zgodne z moimi poglądami i ideami. Jedna z nich to książka sensu stricto, druga zaś to e-wydanie raportu wieńczącego konferencję „Jaka Polska 2030? Dylematy strategii rozwojowych”, która odbyła się 25 lutego 2010 r. w Sejmie.

Pierwsza książka to najnowsza praca prof. Tadeusza Kowalika, zatytułowana "Polskatransformacja.pl". Nietypowo, ale i z haczykiem marketingowym. Tytuł zawiera bowiem adres strony internetowej, na której można przeczytać nie tylko fragment książki prof. Kowalika, ale też kawałek "Doktryny szoku" Naomi Klein i "Klęski Solidarności", autorstwa prof. Davida Osta.

O czym jest "Polskatransformacja.pl"? Oddajmy głos wydawcy, warszawskiej oficynie Muza:

"Najnowsza książka prof. Tadeusza Kowalika szczegółowo przedstawia społeczno-gospodarcze przemiany w Polsce od 1989 roku. Autor dokonuje krytycznej analizy wydarzeń oraz postaci, które miały znaczący wpływ na rozwój nowo powstałego systemu gospodarczego w naszym kraju. Prezentuje bogaty materiał poznawczy, faktograficzny i dokumentalny. Książka zawiera również pokaźny zbiór dokumentów tworzonych w początkowym okresie przemian w Polsce."

Druga sugerowana przeze mnie pozycja to raport końcowy po konferencji "„Jaka Polska 2030? Dylematy strategii rozwojowych”, zorganizowanej przez Ośrodek Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a. Znaleźć ją można TUTAJ.

Dyskusje o strategii rozwojowej naszego kraju, wkrótce odbędą się też we Wrocławiu, Poznaniu, Gdańsku i Krakowie.