wtorek, 23 listopada 2010

Mariusz Szczygieł wie, jak zrobić sobie raj


Czytając zbiór reportaży Mariusza Szczygła o Czechach “Zrób sobie raj”, z każdą kolejną stroną chciałoby się coraz głośniej krzyczeć: “To je vyborne”!

W świecie sportu niektórzy zawodnicy czy trenerzy mawiają: “Jesteś tak dobry, jak Twój ostatni mecz”. Literatura to jednak nieco trudniejsze zajęcie, dlatego tej maksymy nie można w stu procentach odnieść do najnowszego reporterskiego tomu Szczygła. Bo autor już wcześniej pokazywał, że pisać potrafi wybornie. W swojej nowej książce Mariusz Szczygieł potwierdził jednak, że zupełnie zasłużenie plasuje w absolutnym topie mistrzów polskiego reportażu. “Zrób sobie raj” to pozycja znakomita. I piszę to z pewną taką skromnością, bo gdzie tam szaremu zjadaczowi blogersko-literackiego chleba oceniać książkę maestro Mariusza Szczygła.

Od ocen w recenzji jednak uciec się nie da. Trzeba sobie zatem powiedzieć, że teksty zawarte w tym tomie są najwyższej próby. Szczygieł z każdej obserwacji, wątku czy pozornie błahego tematu potrafi wycisnąć reporterskie “story”. Szczygieł skorzystał z ciekawych tematów, interesujących szczególnie z perspektywy polskiej - tak przecież Czechom geograficznie bliskiej, ale też mentalnie bardzo odległej. Wziął na warsztat czeski ateizm, kulturę i sposób bycia. Doprawił to historią, wymieszał i sporządził swoje opowieści.

Gdyby opowiadał swoje teksty wieczorem, przy ognisku, można by słuchać godzinami. I to nawet wtedy, gdyby wina już brakowało. To pełnokrwiste, elokwentne, wciągające opowieści, barwnie napisane i odkrywające nieznane lub słabo opisane fragmenty czeskiej rzeczywistości. Pisane z perspektywy miłośnika zarówno Czech, jak i samych Czechów.

“Zrób sobie raj” dla rodzimego czytelnika może być nie lada wyzwaniem. Lektura zmusza bowiem do dość bolesnej konfrontacji z polskością. Mariusz Szczygieł w swojej książce kreśli portret tożsamości czeskiej jako otwartej, wolnej od religijnego zabobonu czy dusznej polskiej dulszczyzny. Czech portretowany przez Szczygła jest człowiekiem szukającym w rzeczywistości cech pozytywnych, budujących, integrujących. To optymista, nie biczownik.

Opowiada na przykład, jak to czescy zamachowcy przeprowadzili udany zamach na Reinharda Heydricha, ważnej osobistości hitlerowskiej SS w Czechach. Jego rozmówca przekonywał jednak, że to nie powód, by wypinać piersi po ordery. Ani tym bardziej do tego, by zbudować pomnik ku czci zamachowców. Nie opowiadał o torturach gestapo. Przeciwnie, kpił - jaki to zamach, skoro jednemu zamachowcy nie zadziałał pistolet, drugi wrzucił granat do kabrioletu esesmana, a tak w ogóle to Heydrich zmarł w szpitalu na sepsę. Dla czytelnika z Polski, gdzie o Powstaniu Warszawskim robi się nawet gry planszowe dla dzieci, połowa społeczeństwa aktywnie zwalczała komunę i była w opozycji (choć wielu tylko na poziomie wyklinania PRL-u w przydziałowym mieszkaniu), a kultura polityczna miewa coś z nekrofilii, takie opowieści mogą być szokujące. Zwłaszcza, gdy pochodzą od naszego bardzo bliskiego sąsiada. Bliskiego, a zarazem tak różnego. Chciałoby się powiedzieć - nieco bardziej normalnego.

Równie egzotycznie brzmieć mogą opowieści zawarte w “Zrób sobie raj” o czeskim ateizmie. W Polsce kodeks karny zawiera nawet stosowny paragraf o obrazie uczuć religijnych. O jego istotnej roli przekonała się boleśnie choćby Dorota Nieznalska. Ale gdyby polscy prokuratorzy mieli stosować go w Czechach, po kilku dniach padliby z przepracowania.

Czeskie społeczeństwo, o czym Szczygieł pisze ze swadą, ma do religii stosunek znacznie zdrowszy i bardziej zdroworozsądkowy niż polskie. Tam religia naprawdę jest kwestią prywatną i dotyczy indywidualnych wyborów. Tam cnotą jest bycie wolnomyślicielem i człowiekiem pogodnym, a nie ponurym religijnym hipokrytą. Takim hasającym na mszę co niedzielę, a po wizycie w kościele pieszczącym uszy innym katolikom, np. kierowcom, serdecznymi “k...wami” i “ch...”. Nie ma tam wreszcie biskupów - bonzów, którzy rozbijają się najnowszymi autami, bo przecież "godność biskupia wymaga". Tam państwo jest państwem, a Kościół instytucją skupiającą wiernych. Nie ma tam niezdrowych splotów ani ciemnych jak meandry Komisji Majątkowej interesów. Jest za to klarowny podział ról.

“Zrób sobie raj” można traktować jako swego rodzaju patchwork. Mariusz Szczygieł zamieścił w nim bowiem reportaże, które mogą służyć jako puzzle. A Ty, drogi Czytelniku, weź Szczygła za przewodnika - wybierz jeden puzzel, drugi, trzeci... Zobacz, jak robią to Czesi, a później zastosuj w praktyce. Wtedy zrozumiesz, że Czesi to mądry naród, a nie jakieś tam pepiczki. I pamiętaj, że to właśnie Mariusz Szczygieł w “Zrób sobie raj” tak dobrze opisał ten intrygujący kraj.

Mariusz Szczygieł, “Zrób sobie raj”, wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

sobota, 20 listopada 2010

"Zabójca z miasta moreli" - reporterska rozprawa o Turcji


Turcja od kilku lat stoi w swoistym rozkroku między Europą i Azją. Witold Szabłowski w reporterskim tomie "Zabójca z miasta moreli" te tureckie zapasy z własną tożsamością opisuje w sposób fascynujący.

Od mniej więcej dwóch lat wydawnictwo Czarne, należące do duetu literackiego Monika Sznajdermann-Andrzej Stasiuk, publikuje książki w serii “Reportaż”. Dotychczas ukazały się w niej m.in. takie dzieła, jak “Gottland” Mariusza Szczygła, “Polski hydraulik i inne reportaże ze Szwecji” Macieja Zaremby czy “Serce narodu koło przystanku” Włodzimierza Nowaka. I przyznać trzeba, że każda kolejna wydana w niej pozycja jest na równie wysokim poziomie - jeśli nie lepsza - od swojej poprzedniczki. A już wydany kilka tygodni temu tom “Zabójca z miasta moreli” Witolda Szabłowskiego zasługuje na miano reporterskiej perły oficyny wydawniczej z Wołowca.

30-letni Szabłowski jest - mimo dość młodego wieku - dziennikarskim. wygą Obecnie pisuje w “Gazecie Wyborczej” i jej reporterskim dodatku “Duży Format”, ma też w dorobku pracę dla tureckiej redakcji CNN czy TVN24. Turcja to Szabłowskiego wielka pasja i namiętność. W tomie “Zabójca z miasta moreli”, będącym zbiorem tekstów publikowanych wcześniej na łamach “Gazety” i “DF” autor połączył miłość do kraju Kemala Atatürka z dziennikarskim zacięciem i talentem. Efekt tej syntezy jest wyborny.

Turcja prezentowana przez Witolda Szabłowskiego to kraj sprzeczności. Niegdyś potężne mocarstwo, po I wojnie światowej dramatycznie osłabione i zredukowane do roli państwa średniej wielkości. Po pierwszym globalnym konflikcie, stery Turcji przejął Kemal Atatürk, który nie tyle państwo i społeczeństwo zreformował, ile - jak przekonuje Szabłowski - stworzył je na nowo. Wprowadzał świeckie obyczaje, rugował nadmierne wpływy religii i zastanego obyczaju, demokratyzował. Dziś Atatürk to postać otoczona religijnym wręcz - w mocno zlaicyzowanym przecież kraju - kultem. Autor ten swoisty fenomen wnikliwie opisuje, odkrywając przed czytelnikiem meandry tureckiej tożsamości.

Turcja opisana na kartach książki Szabłowskiego to kraj, w którym na jednym basenie wystrojona w kuse bikini dama może zażywać kąpieli obok kobiety okutej w pływacką wersję burki, by uniknąć karcących spojrzeń gorliwych religijnie rodaków. To kraj, w którym zwłaszcza mężczyźni są niemal chorzy na seks, ale jednocześnie zachowujący się jak klerycy, czerwieniejący na twarzy na dźwięk słowa “prezerwatywa”. To wreszcie kraj, którego stolica przypomina inne europejskie metropolie,za to prowincja wygląda tak, jakby czas zatrzymał się tam kilkadziesiąt lat temu. Szabłowski te sprzeczności wychwycił doskonale, opisując je w sposób zarówno daleki od banalnych uproszczeń, jak i stroniący od - zdarzającego się przecież dość często - zachodnioeuropejskiego poczucia wyższości. Autor w swojej książce pełni rolę przewodnika i “szperacza w zakamarkach”, oprowadzającego czytelnika po Turcji zupełnie innej niż ta prezentowana w kolorowych turystycznych folderach. I okazał się znakomitym towarzyszem podróży.

Niektóre w tekstów zawartych w “Zabójcy z miasta moreli” są wręcz brawurowe. Ot, choćby tytułowy reportaż o Alim Agcy, który w 1979 r. dokonał zamachu na papieża Jana Pawła II. Skąd owe morele? Bo Malatya, rodzinne miasto Agcy, słynie - jak pisze Szabłowski - z nudy, klubu piłkarskiego i dorodnych moreli właśnie. To znakomita, choć krótka opowieść o życiorysie zamachowca. Autor dotarł nawet do jego krewnych, by poznać odpowiedź na pytanie, dlaczego Agca zdecydował się na taki kroki. To kawał dobrej dziennikarskiej roboty.

Podobne wrażenie robi opowieść o dramatycznych losach imigrantów, chcących się dostać z Turcji do Grecji. Problem uchodźców - żyjących w głodzie, traktowanych przez pograniczników jak bydło - jest w głównym nurcie debaty publicznej zupełnie marginalizowany. Ale to, że o czymś się nie mówi, nie znaczy, że problem znika. O przerażających losach uciekających do Europy Afrykańczyków pisał w “Afrykańskiej odysei” niemiecki reporter, Klaus Brinkbäumer. Jego praca zebrała doskonałe recenzje. Zasługuje na nie również Szabłowski, który w “Zabójcy z miasta moreli” w poruszający sposób opisał to, co dzieje się na granicach Unii Europejskiej, z dala od sytych i szczęśliwych miast czy miasteczek. Rozmawiał m.in. z przemytnikami wożącymi ludźmi na greckie, unijne już wybrzeże. Ten reporterski wysiłek i docieranie do źródeł dodaje jego książce dodatkowej wartości.

- Turcja za wszelką cenę chce być zachodnia i nowoczesna. Zrobilibyśmy wszystko, by się wam przypodobać. Pół wieku temu posłaliśmy wojska do Korei, żeby Amerykanie się z nami liczyli. Co dostaliśmy w zamian? Nic! Nawet wiz nam nie znieśli. Ubieramy się w dżinsy, robimy filmy na wzór waszych. A wy ciągle przyjeżdżacie i kręcicie nosami - narzeka na kartach książki imam Halil Yousuf. Te słowa wydają się być idealną puentą dominujących dziś w Turcji nastrojów. Z jednej strony Turcy chcą być - i wielu już tak się czuje - Europejczykami, z drugiej jednak zarzucają światu czy Europie, że nikt się z nimi nie liczy.

Turcja nie tylko geograficznie, ale też politycznie, obyczajowo czy społecznie jest na pograniczu. Bieguny, między którymi oscyluje, wydają się być oczywiste, a ich kształty wiadome. Tyle, że dobrego reportera nie powinno zadowalać to, co przyjmuje się za pewnik. Powinien drążyć, szukać, wyciągać na wierzch sprzeczności i pozwalać czytelnikowi zrozumieć. W tej roli Witold Szabłowski ze swoim tomem “Zabójca z miasta moreli” odnalazł się doskonale.

Witold Szabłowski, “Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji”, wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

czwartek, 4 listopada 2010

Jestem wyrodnym rodzicem

Przegapiłem pierwsze urodziny Księgarni Pod Nabiałem. Pierwszy post na tym blogu pojawił się 12 października 2009 r. Od tej rocznicy minął ponad miesiąc, a ja zorientowałem się dopiero teraz. Nie ma co, to pierwsze objawy sklerozy.

Wszystkim Gościom "Księgarni pod nabiałem" serdecznie dziękuję za odwiedziny w moim internetowym kąciku literackim. Będę pisał nadal o książkach, które mnie fascynują, przenoszą w inny świat i inspirują. Wierzę, że nadal będziecie wpadać po chwilę literackiego wytchnienia.

Serdeczności!

fot. sxc.hu.