czwartek, 7 lutego 2013

Michał Sadowski, "Rewolucja social media"

Nie jest łatwo recenzować książkę autora, o którym wiadomo, że jego pasją są sporty walki. A gdy wiemy, że tekst ukaże się w internecie, monitorowanym głęboko przez jego firmę, to już nie przelewki. Pióro drży przed postawieniem złego słowa... Ale odstawmy żarty na bok i przejdźmy do rzeczy. Bo “Rewolucja social media” Michała Sadowskiego to książka, obok której nie warto przejść obojętnie.

Jeden z najbardziej cenionych przeze mnie polskich publicystów, red. Edwin Bendyk z tygodnika "Polityka", napisał niedawno fascynujący tekst pt. "Wróżenie z danych". Materiał ten, by podsumować go w skrócie, opisuje jedną z najbardziej pożądanych współcześnie umiejętności, czyli analityczne i kreatywne podejście do przetwarzania ton informacji, w którym każdy z nas codziennie zanurza się po uszy. Jak twierdzi autor, to właśnie Informacja (z dużej litery, bo podkreślić rangę zjawiska) będzie dla XXI w. tym, czym dla poprzedniego stulecia i rozwoju światowej gospodarki była ropa naftowa.

Pompą, która nieustannie dolewa wody do tego oceanu informacji, jest internet. Dowód? - Od zarania dziejów do 2003 r. ludzkość wyprodukowała pięć eksabajtów danych. To bardzo dużo, a jednak oszałamia coś innego: dziś produkujemy tyle co dwa dni - uświadamia publicysta "Polityki".

Trzymając się porównania współczesnej rzeczywistości informacyjnej do oceanu można powiedzieć, że każdy z nas codziennie wyprawia się w podróż swoim małym statkiem po tej wielkiej wodzie. A gdyby nazwać każdego lajka na Facebooku czy wysłanego tweeta jednym ruchem wiosła, okazuje się, że to wiosłowanie idzie nam całkiem dobrze. Podkreśla to w "Rewolucji social media" Michał Sadowski, wskazując jednocześnie, jak potężnym agregatem informacji są media społecznościowe i niejako ustawiając sobie czytelnika przed dalszą lekturą książki:

- Z serwisów społecznościowych korzysta już ponad miliard ludzi na całym świecie. Co minutę na Facebooku pojawia się ponad 700 tys. nowych statusów i pół miliona komentarzy. W tym samym czasie na YouTube jest dodawanych 25 godzin nowych materiałów wideo, a na Twitterze 100 tys. wpisów.

Codziennie galaktyka cała informacji przelatuje nam nad głową. A wraz z nią sporo pytań. Jak się w tej rzeczywistości odnaleźć? Jak ją zrozumieć i wykorzystać narzędzia social media do własnych celów? I odwrotnie - czego nie robić, by społecznościówkami nie zrobić sobie krzywdy? Przecież nawet córka polskiego ministra finansów, kobieta wykształcona i bywała w świecie, strzeliła sobie wizerunkowego gola do własnej bramki właśnie przez Facebooka. Co więc ma powiedzieć szary zjadacz internetowego chleba? Rosnące znaczenie social mediów stawia też nowe pytania przed światem biznesu czy nauki. Czy w social media być, jeśli tak, to jak i co zrobić, żeby na tym zarobić, nie stosując jednocześnie marketingowej propagandy rodem z plakatów partii komunistycznej w Korei Północnej?

Szukając odpowiedzi na powyższe pytania, warto sięgnąć właśnie po "Rewolucję social media". Nie jest to być może książka przełomowa, ale też autor raczej nie miał takich aspiracji, by dokonać kopernikańskiego przewrotu w dziedzinie e-PR czy marketingu internetowego. Aspirować do pisania o mediach społecznościowych z planem, by coś przełomowego odkryć w teoriach, nie miałoby zresztą większego sensu. Bo ta sfera zmienia się praktycznie co dnia i w każdej chwili może się pojawić w sieci produkt czy usługa, która przeora świadomość zarówno internautów, jak też marketerów czy PR-owców.

Ot, przykład z ostatnich dni, czyli losy stworzonego przez załogę Twittera serwisu Vine. Ledwie zdążył zadebiutować, a już mówi się o nim, że będzie to odpowiednik Instagrama dla nagrań wideo - i to nie tylko dla indywidualnych użytkowników, ale też dla ekspertów czy agencji mediowych kreujących wizerunek marki czy promujących dane produkty. A za nowym produktem idą nowe case studies oraz potrzeba zmodyfikowania strategii marki w social media. Dlatego to, co dziś jest słuszną teorią, w obecnych realiach internetowych może być ważyć tyle, ile waży plik Worda czy Open Office'a, na którym tę strategię zapisano. Michał Sadowski tę rafę opłynął sprawnie i w "Rewolucji social media" przede wszystkim podjął się zadania, by obecny stan wiedzy o mediach społecznościowych uporządkować, podsumować i zebrać w spójne całości, przy okazji dostarczając praktycznych przykładów, jak można kreować komunikację na linii klient - marka oraz marka-klient.

Autor właśnie sferę komunikacji wskazuje jako sferę, gdzie obecnie toczy się brzemienna w skutkach rewolucja. Bo social media to przede wszystkim dialog, a smartfony czy tablety to narzędzia, które biernego konsumenta pozwalają szybko zmienić w świadomego prosumenta. Świadomego nie oznacza przy tym, że zawsze racjonalnego. Są marki, jak Nestle, które na własnej skórze przekonały się, jak głębokie rany na wizerunku marki może wyrządzić rozczarowanie jednego klienta. Czy słusznie, czy nie - to inna sprawa. Tyle, że ludziom zdarza się reagować histerycznie, a media społecznościowe są idealną agorą, by swoją histerią podzielić się z innymi użytkownikami, przy okazji przyprawiając PR-owców danej firmy o przedwczesne siwienie włosów. A firmy często są bezbronne wobec fali histerii, bo... nie wiedzą, że mówi się o nich w internecie. Gdy zaś już się dowiedzą, często mogą tylko dogaszać zgliszcza, bo szansę na realną walkę z wizerunkowym ogniem przespały w błogiej nieświadomości.

Tutaj pojawia się kolejna zaleta "Rewolucji social media", czyli bogaty rozdział o konieczności monitorowania wizerunku marki w internecie lub też, ujmując to w szerszej kategorii, jej rola edukacyjna. Sadowski pokazuje, jak można to robić i że to się opłaca - nie tylko dlatego, że profilaktyka jest lepsza niż leczenie, ale też z tego powodu, że reagując zawczasu, można sprytnie przemienić klienta nastawionego wrogo w ambasadora marki. A taki klient dopieszczony to klient zadowolony, który innych klientów zachęci, podkręcając w ten sposób sprzedaż. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że gro polskich firm (często nawet duże, popularne marki) internet i social media traktują nie tyle po macoszemu, bo zdają sobie sprawę z jego znaczenia, ale z pewną taką... nieśmiałością. Bez pomysłu, bez celu, bez planu i bez monitoringu. Wypada wierzyć, że po książkę Michała Sadowskiego sięgnęli już (albo, że planują to zrobić) PR-owcy krajowych przedsiębiorstw. Bo za jakość internetu i mediów społecznościowych odpowiadają jego użytkownicy, a widząc "czary z mleka" niektórych marek na Facebooku można nabrać przekonania, że niektórym dostęp do sieci www powinno się komisyjnie reglamentować...

"Rewolucja social media" to książka rzetelna i pożyteczna. I, mówiąc kolokwialnie, dopieszczona, bo autor zadbał o takie detale, jak kody QR odnoszące do stron internetowych opisujących szerzej poruszony temat czy infografiki. Jak wiadomo, detale często decydują o całości danego dzieła, a w przypadku "Rewolucji social media" udowadniają, że Sadowski nie tylko pisze, co wie, ale przede wszystkim - że dobrze wie, o czym pisze. A to nie zawsze jest ze sobą zbieżne. Uczciwie też trzeba przyznać, że niektóre fragmenty książki Michała Sadowskiego są nieco nudnawe - bywa, że po przyjemnych i wciągających opisach dostajemy partie tekstu zdecydowanie mniej przyjazne w odbiorze, która na kilka chwil zmienia lekturę w zajęcie dość żmudne. Tyle, że takich fragmentów nie ma znowu aż tak wiele, a na pewno nie rzutują one na ogólną ocenę książki.

Michał Sadowski w "Rewolucji social media" pokazał, że internet oraz sferę social media rozumie i w sposób przystępny zarówno dla zwykłego użytkownika sieci, jak dla nieco bardziej zaawansowanego internauty, wyłożył swoją wiedzę. Tak, jak pisałem wcześniej, książka Michała Sadowskiego nie jest rewolucyjna. Zdecydowanie bardziej pasuje do niej określenie reFolucyjna (rewolucja przez płynne reformy, a nie karkołomne zmiany), pochodzące od prof. Timothy Garton Asha, który opisał w ten sposób przemiany państw Europy Środkowo-Wschodniej po 1989 r.  Autor pokazuje małe kroki, które mogą doprowadzić do dużych, pozytywnych rezultatów. Bo też social media same w sobie są komunikacyjną rewolucją, do której cegiełkę dokłada każdy ich użytkownik. Są tacy, którzy wymyślają przełomowe usługi webowe, jak Facebook czy Twitter, ale ich późniejszy charakter zależy w dużej mierze od tych, którzy ich używają. I od każdego zależy jakość tej rewolucji. Jakości bez wiedzy nie będzie, a skąd tę wiedzę czerpać? Moim zdaniem, "Rewolucja social media" pasuje tutaj jak ulał, będąc jednocześnie dobrym kluczem za kulisy komunikacyjnej rewolucji.

Michał Sadowski, "Rewolucja social media", Wydawnictwo Helion, Gliwice 2013.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz