wtorek, 23 lutego 2010

Co słychać u Czarnego?

Wydawnictwo Czarne jest moim ulubionym, dlatego z uwagą (i z czułością) śledzę jego książkowy katalog, wypatrując na horyzoncie nowych książek. I wypatrzyłem - w tym tygodniu na skrzydłach Czarnego wyfruną w świat dwie nowe pozycje.

Pierwszą jest "Jeszcze rok", autorstwa Sany Krasikov. Z czym to się je? Jak pisze wydawca: "Melancholijne opowiadania Sany Krasikov pokazują świat emigrantów zza żelaznej kurtyny, którzy pełni nadziei przybywają do Stanów Zjednoczonych. Tylko nielicznym powiodło się w nowej amerykańskiej ojczyźnie, reszta rozpaczliwie walczy o przetrwanie. Przybyli tu w poszukiwaniu lepszego życia, ale rzeczywistość jak zwykle daleka jest od marzeń. Pozostaje świat wspomnień i straconych złudzeń. Nadzieja to ciężka robota – mówi Gulia z Taszkientu, a pozostali mogliby uznać jej słowa za życiowe motto. Bohaterowie Krasikov przypominają postaci z obrazów Edwarda Hoppera, tak samo jak oni zagubione i samotne. To ludzie przybici codziennością i wciąż zanurzeni w przeszłości – niezależnie od tego, czy za nią tęsknią, czy próbują przed nią uciec."

Zapowiada się więc klasyka Czarnego - poznamy inne światy, autorka nakreśli nam nowe horyzonty, wczujemy się w inne światy... Czarne pokazało wiele razy, że wie, jak poprowadzić Czytelnika w inne strony świata, więc i książka Sany Krasikov na pewno nie rozczaruje.

Drugą pozycją, którą opublikuje Czarne, jest kryminał autorstwa Thomasa Kangera, zatytułowany "Pogranicze". To rzecz o gorącej miłości, którą nagle przerywa śmierć kochanka, a kobieta zostaje wplątana w podejrzaną intrygę...

Warto dodać, że Pogranicze w 2007 r. otarło się o Nagrodę Szwedzkiej Akademii Autorów Kryminałów, w kategorii Najlepszy Szwedzki Kryminał Roku.

Przypomnę przy okazji, że 22 lutego ukazała się książka "Sonnenschein", opowiadająca o systemie nazistowskich Lebensbornów. Pisałem o niej tutaj

poniedziałek, 22 lutego 2010

"Kto Ty jesteś? Polak mały." I co z tego, czyli "Nie pytaj o Polskę"

Szperając po sieci w poszukiwaniu ciekawych książek, które mógłbym polecić PT. Czytelnikom, trafiłem na taką pozycję. To zbiór opowiadań "Nie pytaj o Polskę", wydane przez krakowską oficynę AMEA w listopadzie 2009 r.

W Czytelni Onetu książkę opisano następująco:

"To książka, która powstała ze zwątpienia w polskość od święta, ze złości na hurrapatriotów odrzucających wartości ponadnarodowe, ale też i z nadziei, że warto poszukać w sobie okruchów miłości do kraju, w którym żyjemy.

Autorzy opowiadań nie przedstawili gotowych patentów na patriotyzm; raczej wymietli spod dywanów kilka kwestii, które prowokują do zastanowienia się nad tym, jakie znaczenie ma to, skąd pochodzimy, i jak nasza narodowość wpływa na to, kim jesteśmy.

"Młodzi pisarze – i, co istotne, liczne pisarki – zmagają się w tym tomie z pytaniem o Polskę. Ryzykowny to pomysł, bo młode pokolenie od lat wzywane jest do wypisania się poza narodową klamrę. A jednak rzecz jest udana, i to bardzo. Powstały opowiadania czasem zabawne, często ironiczne, podszyte sarkazmem, ale często też poważne, liryczne, poruszające. To nie jest żadna powtórka z koturnowego patriotyzmu. Nie ma tu zadęcia, bohaterszczyzny, cierpiętnictwa ani egzaltacji. Ale nie ma też taniej satyry na patriotyzm, głupiej kpiny. To "meta-Polak" zostaje tu wyśmiany, bo przed uwikłaniem nie ma ucieczki. Każde opowiadanie po swojemu proponuje namysł nad tym, co to właściwie znaczy być stąd. Co to znaczy wyjechać i tęsknić. Albo nie tęsknić. Nienawidzić tego, co tutaj, a jednak nie móc wyjechać. Powraca też pytanie o polską normę. Co to znaczy być innym lub inną – odmieńcem – w kraju, który tak ceni "normalność" i tak jej pilnuje.  Pytanie o Polskę to także pytanie o płeć – o nasze narodowe style odgrywania męskości i kobiecości. I jeszcze jeden ważny wątek: kwestia ciągłości, a może i nieciągłości pokoleń, czyli pytanie o starość i młodość po polsku. Z pytania o patriotyzm powstał zaskakująco mocny zbiór współczesnej realistycznej prozy (Agnieszka Graff)".

Warto dodać, że w tomie wypowiedzieli się młodzi twórcy, m.in. Agnieszka Drotkiewicz, Sylwia Chutnik czy Sławomir Shuty. Te i inne znakomite pióra nakreśliły w tej książce wizję polskiego patriotyzmu i polskości jako takiej - wolnej od stereotypów i dziwnych naleciałości. Warto tę książkę przeczytać i zadać sobie pytanie: co to dla mnie znaczy, że jestem Polką/Polakiem i żyję właśnie w Polsce?

A tutaj wklejam link do ciekawej dyskusji wokół tej książki, której zapis opublikowano w Czytelni Onetu.

Praca zbiorowa, "Nie pytaj o Polskę", wydawnictwo Amea, Kraków 2009.

Jak dojrzewają kobiety?

"Kobiety" to pierwsza powieść Zofii Nałkowskiej. Opowiada o narodzinach i umieraniu miłości, o dojrzewaniu do prawdziwej kobiecości. Temat kuszący, inspirujący i ujęty przez Nałkowską bardzo nowatorsko.

Co o książce przeczytamy w nocie wydawniczej?


NOTA WYDAWNICZA
Część pierwszą swojej debiutanckiej powieści "Kobiety" pt. "Lodowe pola" Zofia Nałkowska opublikowała w czasopiśmie „Prawda” w 1904 roku (nr 5–13). Pierwsze pełne wydanie (składające się z trzech części: "Lodowe pola", "W czerwonym ogrodzie", "Pieśń miłości") ukazało się dwa lata później w 1906 roku w Warszawie w wydawnictwie Gebethnera i Wolffa. Drugie wydanie – w 1912 roku w Spółdzielni Nakładowej „Książka” w Krakowie. W 1927 roku w Bibliotece Beletrystycznej wznowiono tylko "Lodowe pola". Niniejszą edycję oparto na ostatnim wydaniu z 1976 roku (wyd. Czytelnik).

FRAGMENT KSIĄŻKI

O książce:

"Nie wiem, jak dorastają chłopcy. Ale dziewczęta, przynajmniej te myślące, samoświadome – właśnie tak, jak pisała Nałkowska. Nie wiem, czy wszystkie doświadczają tego samego. Ale ja rozpoznałam się w tej książce. Inne suknie i obyczaje, ale te same nadzieje, podbudowane wiarą we własną urodę, intelekt; te same skłonności do samoanalizy; te same wariacje na temat mężczyzn, ich spojrzeń, ich gestów, ich wyznań. Ta sama mieszanina wstydu i wyzywającej śmiałości." (Grażyna Borkowska)

Zofia Nałkowska (1884–1954) – wybitna polska pisarka, dramatopisarka i publicystka. Stała bywalczyni salonów dwudziestolecia międzywojennego, w czasie II wojny światowej sprzedawczyni w sklepiku tytoniowym w Warszawie. Autorka wielu znanych powieści i opowiadań – „Narcyz”, „Romans Teresy Hennert”, „Granica”, „Medaliony” – oraz do dziś wystawianego dramatu „Dom kobiet”. Do jej najważniejszych dzieł zalicza się również kilkutomowe „Dzienniki 1899–1954”, które Nałkowska pisała niemal przez całe życie. Po śmierci autorki decyzją Międzynarodowej Unii Astronomicznej jeden z kraterów na Wenus został nazwany jej nazwiskiem.

Książka ukazała się 16 lutego 2010 r.

piątek, 19 lutego 2010

Zapraszam na spotkanie!

Korzystając z okazji, chciałbym zaprosić szanownych bywalców "Księgarni Pod Nabiałem" na interesujące spotkanie. W poniedziałek w Traffic Club w Warszawie (ul. Bracka 25) o godz. 18 porozmawiamy o nieetycznych korporacjach ponadnarodowych, które gotowe są współpracować nawet z dyktatorami, byle zarobić parę groszy.

Dyskusja związana jest z premierą książki "W cieniu świętej księgi" autorstwa A. Halonena i K. Fraziera, wydanej miesiąc temu przez wydawnictwo Czarne. O etyce korporacji, ciemnych stronach globalnego rynku i grzechach wielkich firm skrywanych pod PR-ową osłoną rozmawiać będą prof. Jan Hartman (Uniwersytet Jagielloński), Aleksandra Jarosiewicz (Ośrodek Studiów Wschodnich), Łukasz Krzyżanowski (Polis) i Konrad Niklewicz ("Gazeta Wyborcza").

Zapraszam!

środa, 17 lutego 2010

Kapuściński jak pomnik - nie dotykać, podziwiać z daleka?

"Rzeczpospolita" podaje, że Alicja Kapuścińska - wdowa po Ryszardzie Kapuścińskim - próbuje zablokować w sądzie premierę biografii wybitnego reportera, napisaną piórem Artura Domosławskiego. Cóż, o tym, że ta książka będzie kontrowersyjna, mówiono od dawna. Ale żeby aż tak, by posuwać się do cenzury prewencyjnej?

We wtorkowej "Rzepie" znalazł się długi tekst o pretensjach Alicji Kapuścińskiej do Domosławskiego o tezy zawarte w jego książce. Temat szybko podchwyciły pozostałe media. Na Facebooku powstała nawet specjalna grupa o nazwie "Dajcie się ukazać biografii Kapuścińskiego!". Słowem, afera na całego.

niedziela, 7 lutego 2010

Kozy winne torturom w Abu Ghraib?

Co łączy amerykańskie wojsko, stada kóz, zabijanie wzrokiem, New Age i wojna z terroryzmem?

Książka Jona Ronsona, dziennikarza z USA, zadziwia już samym tytułem. „Człowiek, który gapił się na kozy” – frapujące, nieprawdaż? Bierze człowiek to dzieło do ręki i już od pierwszej chwili wie, że ma do czynienia z lekturą o tematach niebanalnych, włos na głowie ze zdziwienia jeżących, a nieraz budzącą wręcz dziki sprzeciw. „Co to za bzdury!”, pomyślisz nieraz czytając tę książkę, drogi Czytelniku, masz to jak w szwajcarskim banku.

O czym opowiada autor w swoim dziele? Splata się tu kilka wątków. Przewodnim jest szaleńcza idea różnych żołnierzy lub ludzi w okolicach armii USA krążących, by – ujmijmy to zgrabnie – zwiększyć wpływ ludzkiej psychiki na wojenną efektywność. I nie chodzi tu bynajmniej o wydłużenie czasu na sen, by żołdacy byli bardziej wypoczęci. Ani o regularną dostawę ziół na wyciszenie czy seanse jogi. Ronson opowiada o próbach USArmy, mających na celu stworzeniu elitarnych oddziałów, złożonych z żołnierzy o... parapsychologicznych umiejętnościach. Słowem, takiego Archiwum X w kamaszach.  Ten pomysł to rozpaczliwa odpowiedź pewnych wysoko postawionych żołnierzy amerykańskiej armii, zwłaszcza podpułkownika Jima Channona, na klęskę w Wietnamie, która potrzaskała  wojsku morale. A przy okazji odebrała jej wiarę, że do czegokolwiek się nadaje. Chcąc odbudować bitewnego ducha, zdecydowano więc, by nad nim popracować i zaprząc do walki.

Za ideą poszły czyny. Ronson opisuje próby stworzenia Pierwszego Batalionu Matki Ziemi, czyli grupy najlepszych z najlepszych, którzy za pomocą siły woli – parapsychologii wręcz - mieliby silnie oddziaływać na wrogich soldatów, budząc w nich zaufanie i szacunek.

Ważne miejsce w tych planach przyznano kozom.  W latach 80. w Fort Bragg  w Karolinie Północnej stworzono specjalny oddział. Wybrani żołnierze ćwiczyli... zabijanie kóz (a także chomików) wzrokiem. Gdyby próby się powiodły, byłaby to najgroźniejsza grupa bojowa świata. Przy okazji, wroga zaczepka „Co się tak gapisz?” zyskałaby dodatkowy sens. Zadrzesz z takim i już po tobie. W końcu żołnierze ci mieli się stać najlepiej wyszkolonymi szpiegami – zabójcami świata. Kto wiedziałby, czy pijany agresor w knajpie nie jest jednym z nich?

Ronson w książce opowiada o tym ze swadą, momentami wciskając czytelnika w fotel. Poznając opisy kolejnych trików USArmy, ocierające się o New Age, początkowo trudno w nie uwierzyć. Potem jednak coś zaczyna w głowie świdrować - może oni jednak faktycznie męczyli te kozy wrogim spojrzeniem!?

Supertajny program stworzenia tzw. broni nieśmiercionośnych okazał się brzemienny w skutki. To konkluzja Jona Ronsona, który przeprowadził w tej sprawie dziennikarskie śledztwo. Autor, zbierając trop po tropie, łączy programowe założenia Pierwszego Batalionu Matki Ziemi z torturami więźniów w kubańskim Guantanamo czy irackim Abu Ghraib. Cytuje słowa żołnierki Lynndie England, której fotografie na tle związanych, nagich irackich jeńców leżących na stosie (sic!) obiegły świat. England przyznała, że zdjęcia robiono jej na „polecenie kogoś wyższego rangą, z batalionu operacji psychologicznych”.  A to dopiero upiorny czubek góry lodowej. Ronson opisuje też, jak USArmy dręczyła więźniów głośną muzyką. Jak pracowała nad programem dźwięków podprogowych, mających ukryty wpływ na częstotliwość ludzkiego mózgu.  Wreszcie, że jeden z członków grupy terrorystów, którzy 11 września 2001 r. dokonali dramatycznego zamachu na Nowy Jork i Waszyngton, szkolił się u byłego członka batalionu szpiegów umysłu...

To są upiorne historie. Choć trzeba przyznać, że trudno w nie uwierzyć. Bo skąd autor miałby zdobyć te informacje? Przecież ich ujawnienie wstrząsnęłaby światem. A tu cisza. Dlatego wyniki dziennikarskiego śledztwa Jona Ronsona wielu czytelników potraktuje z przymrużeniem oka. I wielu czytelników może stawiać pytanie o jej wiarygodność.

Nie zmienia to jednak faktu, że „Człowiek, który gapił się na kozy” to książka, obok której nie można przejść obojętnie. Jej lektura na pewno zapadnie czytelnikowi w pamięć. I wzbudzi w nim gorące emocje, ponieważ oscyluje na granicy między prawdą a kosmicznymi bzdurami. Próba osądu i weryfikacja podanych przez Ronsona faktów może rozpalić emocje nawet stoika. Autorowi trzeba też pogratulować sprawnego pióra i zmysłu do kreślenia narracji. „Człowiek...” nie nudzi, budzi ciekawość. To dzieło bogate w anegdoty, smaczki, a nawet historie z pogranicza science-fiction. Ronsosn umiejętnie wplata nowe wątki, kreśląc obraz paranormalnego szaleństwa w USArmy i jego konsekwencji.

Autor tak umiejętnie prowadzi czytelnika przez kolejne karty odkrytej przez siebie historii, że nie sposób się znudzić ani zniechęcić. A o zniechęcenie przecież łatwo, czytając o badaniach rodem z szalonych komiksów czy o opowieściach podobnych do historii o lotach talibów do Klewek. Trzeba też podkreślić drugi walor książki Jona Ronsona. Mimo wielu zabawnych i szokujących szczegółów, jest ona interesującym głosem o wojnie i naturze współczesnej władzy.  O tym, jak politycy dają się złapać sidła różnych szamanów, ciekawie pisał Francis Wheen w książce „Jak brednie podbiły świat”. Ronson dodaje do tego opis swoistego szaleństwa, które ogarnęło sfery militarne. Szaleństwa, którego skutki były nieraz dramatyczne. 

Autor nakreślił też portret swoistego „rozumu technokratycznego”, zdolnego myśleć jedynie w kategoriach wyznaczonego zadania. Na kartach książki ludzi, którzy o eksperymencie z zabijaniem kóz wzrokiem pomyśleli „Bzdura!”, znajdujemy niewielu. Ta refleksja zawarta w książce Ronsona ma przełożenie na rzeczywistość każdego z nas. Wszyscy przecież żyjemy w zorganizowanej strukturze, opartej często na rutynie i gorsecie przepisów. I w niej też często zdarzają się kosmiczne bzdury, które niekiedy skazują człowieka na cywilną śmierć. W tym kontekście, „Człowiek, który gapił się na kozy” udziela ważnej, wartej zapamiętania lekcji. Że może to, co wiemy i rozumiemy, wpasowuje się w schematy, które ktoś nam potajemnie narzuca?

Jon Ronson, „Człowiek, który gapił się na kozy”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010 r.


Książka ukaże się 10 lutego 2010 r.

piątek, 5 lutego 2010

"Gazowi Wybuchowemu" w odpowiedzi

Kolega z "Gazu Wybuchowego" pokusił się na polemikę w moim wczorajszym wpisem, dotyczącym żenującej piosenki o Auchan. Jako, że nie zwykłem nie odpowiadać na publiczne zaczepki, i teraz skreślę parę słów.

Pisze kolega tak: "Może to głupie, ale ja również chciał bym mieć okazję i wejść do profesjonalnego studia nagraniowego, nagrać piosenkę, cover. Co w tym złego, że nagrano go z okazji imprezy integracyjnej? Jeśli pracownicy zostali do tego zmuszeni, w co szczerze wątpię, to jest to oczywiście naganne, lecz jeżeli była to ich inicjatywa, do której rękę przyłożyła firma i zafundowała nagranie w profesjonalnym studiu, to co w tym złego?

Co w tym złego? Złego może nie, ale na pewno niepokojącego. Praca może być pasją, może być hobby, może być źródłem przyjemności. Ale, jak wskazuje Richard Sennett w książce "Korozja charakteru", na rynku pracy rozwija się niepokojąca tendencja. Firmy próbują się ze swoimi pracownikami "przyjaźnić", podobnie jak kierownicy starają się stworzyć w pracy atmosferę rodzinnego miru. Sęk w tym, że to dość niebezpieczna manipulacja. Odmówisz kumplowi roboty po godzinach? Odmówisz firmie dodatkowego wysiłku za darmo? Przecież rodzinie się nie odmawia, o rodzinę się dba...

Auchanowski film wpasowuje się dokładnie w tę samą tendencję. Dano ludziom do zabawy studio nagraniowe, gdzie nagrali bałwochwalczą piosenkę o swojej firmie. W ten sposób stworzono familiarną więź, bo przecież firma daje Wam tak wiele, dba o Was!

A co do nagannych praktyk na imprezach integracyjnych - nie wiem, nie bywam. Nieco o tym czytałem, także w opracowaniach naukowych (ostatnie bodaj z zeszłego roku, stworzone przez naukowca z Warszawy).

Pisze kolega dalej: "
Co kapitalizm ma z tym wspólnego? Jeśli prawa pracownicze w tym przypadku zostały w jakiś sposób złamane, to są odpowiednie urzędy, które mogą się tą sprawą zająć. " Cóż, patrz wyżej. Czy ci pracownicy nagrywali tę piosenkę w godzinach pracy? Odbywali próby, ćwiczyli śpiew także kosztem obowiązków służbowych?
Szczerze wątpię. Poszli do studia z własnej woli? A wiemy to na pewno? Może HR-owcy wywarli na nich pewną presję, że przecież wiecie, rozumiecie - z firmą integrować się trzeba. A skoro tego nie wiemy, to nie możemy wykluczyć. Ty zakładasz, że wszystko jest okej. Mam inne poglądy, jak wiesz, nie ufam wielkim korporacjom i wybacz, ale zakładam jednak złą wolę ze strony managementu Auchan.

Zestaw to sobie z warunkami pracy. Masz tu teksty byłego pracownika tej firmy.

Cieszyłbym się ogromnie, gdyby Auchan nie tylko oferował swoim pracownikom możliwość nagrania durnej pieśni w profesjonalnym studio, ale przede wszystkim płacił im tak, jak na to zasługują. Praca w markecie do łatwych nie należy, zwłaszcza takim - jak właśnie Auchan - położonym na peryferiach miasta, gdzie nie dojeżdża komunikacja miejska. To nie jest lekki kawałek chleba. Oferowanie ludziom funu w rodzaju nagrywania pieśni zamiast godziwej płacy jest zwykłym mydleniem oczu i spektakularnym pokazem PR wewnętrznego. Niczym więcej. A co ma do tego kapitalizm? Ano tyle, że nie jest to system etyczny. Zwłaszcza w XXI wieku, gdzie etyka biznesu wyparowała z powierzchni naszej planety. Ostatni kryzys pokazał prawdziwą twarz i naturę systemu gospodarczego, który determinuje nasze życie. Takie są teraz zasady, takie podejście do pracownika. Tak, jak pisałem wcześniej - film z pracownikami Auchan to symptom.

Bardzo bym się cieszył, gdyby firmy łaskawie integrowały pracowników z "corporation spirit" za pomocą przestrzegania praw pracowniczych i godziwych pensji. A nie za pomocą popkulturowych zajawek w stylu wspólnego nagrywania piosenek i robienia z nich durni.

czwartek, 4 lutego 2010

Hymn na cześć Auchan. Żenada

Ten film robi furorę w Internecie. I choć na pozór jest zabawny, to po namyśle jestem co najmniej zszokowany. Klip i piosenkę nagrano podobno przy okazji imprezy integracyjnej Auchan. Jeśli to prawda, to wypada pogratulować firmie metod HR-owych. Coś w tym musi być, skoro management Auchan  zareagował na publikację filmu z pianą na ustach. Robienie z ludzi idiotów, każąc im śpiewać arie ku czci sieci, niskich cen i w ogóle - mdło się robi. Zamiast robić pracownikom wodę z mózgu, warto by było nieco lepiej im płacić. Bo podobno nie jest w Auchan za dobrze z pensjami, podobnie jak z warunkami pracy.


Wstyd i żenada. Pominę już wątek, czy firma miała prawo wykorzystać piosenkę, która posłużyła za podkład do wiekopomnego muzycznego dzieła Auchan. Za to szkoda mi ludzi pokazanych w tym klipie. Ktoś odarł ich z godności, każąc integrować się z firmą za pomocą hymnu na cześć Auchan. A mówią, że polski kapitalizm po 20 latach już okrzepł i idzie ku lepszemu. Że prawa pracownicze odzyskują, że są siłą, bo na rynku ciężko o dobrego pracownika!

Ciekawe, czy jak obejrzą film, będą tak mówić dalej. Bo widać na nim, że z pracownika można dowolnie robić debila, kazać mu zatańczyć, zaśpiewać, firmy imię dobre sławić i tak dalej. Dodajmy do tego opowieści o castingach na pracownika, o wypytywaniu kobiet, czy aby w ciąży nie są lub czy zajść nie chcą... Przykłady można mnożyć. A takie filmy, jak ten poniższy, są tylko symptomem. Witajcie w Nowym Wspaniałym Kapitalistycznym Świecie!

Samotność jako problem polityczny?

Wydawnicza dobra passa Czarnego trwa, ale i inne oficyny planują edycję całkiem ciekawych tytułów. Ot, pierwszy z brzegu przykład. 17 lutego W.A.B wyda "Samotność" Anthony'ego Storra.. Temat ciekawy, bo w XXI wieku - zabieganym, nieustannie komunikującym, pozbawiającym człowieka jakiejkolwiek przestrzeni intymnej - samotność wyrasta na problem wręcz polityczny. O książce wydawca pisze tak:
"Dla współczesnego człowieka samotność to pojęcie negatywne. W dzisiejszym świecie, nastawionym na sukces, wymagane jest otwarcie się na innych. Wszechstronne kontakty zapewniają nie tylko powodzenie, lecz także poczucie wewnętrznej harmonii, spełnienia i szczęścia.

Czy tak jest naprawdę? Storr, opierając się na badaniach Freuda i Junga, wyjaśnia, że samotność nie jest pojęciem jednoznacznym. Owszem, niekiedy ma destruktywny wpływ na psychikę człowieka, zwłaszcza jeśli jest wymuszona (Storr przedstawia niejeden drastyczny przykład), istnieje jednak jej drugie oblicze. Genialni artyści i naukowcy, tacy jak Beethoven, Kant czy Newton, tworzyli swoje największe dzieła z dala od innych. I - jak sami pisali - to właśnie dzięki samotności zyskiwali wewnętrzny spokój. Ludzie, którzy dzięki dobrowolnemu życiu w izolacji osiągnęli szczyt swoich twórczych możliwości, są przykładem na to, jak każdy z nas może osiągnąć psychiczną równowagę i poczucie sensu."

Książka ukaże się 17 lutego 2010 r.


Poniżej fragmencik (bo przecież nie fragment) książki :)
Dama z epoki wiktoriańskiej regularnie, każdego popołudnia wycofywała się, by odpocząć. Było to konieczne. Panujące wówczas konwenanse wymagały od niej nieustannego skupienia na potrzebach innych, a jednocześnie ignorowania własnych pragnień. Popołudniowy wypoczynek pozwalał odetchnąć od roli uważnego słuchacza i pomocnego anioła; roli, która nie pozostawiała miejsca na ekspresję samej siebie. Nawet Florence Nightingale - a daleko jej było od zamykania się w roli pomocnego anioła - w pewnym momencie odkryła, że jedynym sposobem, by móc poświęcić się nauce i pisaniu, jest rozwinięcie w sobie choroby nerwicowej, która uwolniła ją od ciężaru obowiązków domowych i pozwalała wypocząć w zaciszu sypialni.

Zbliża się premiera nowej książki Wojciecha Tochmana

Chyba powinienem zwrócić się do wydawnictwa Czarne z prośba o publikację stałego bannera reklamowego na moim blogu. Zapowiedzi ich książek jest tu co niemiara, ostatnia była wczoraj. Dziś zaś nie mogę się oprzeć pokusie, by dołożyć kolejną. 10 marca 2010 nakładem Czarnego ukaże się zbiór nowych reportaży Wojciecha Tochmana "Bóg zapłać".

Tochmana nikomu przedstawiać nie trzeba. Jego książki mówią same za siebie. Zbiór reportaży "Wściekły pies" to rzecz, której czytanie sprawia wręcz fizyczny ból, tak szczera jest i dosadna. A przy tym literacko wybitna i bogata w sensy.

"Bóg zapłać" zapowiada się równie pasjonująco. Co o książce pisze wydawca?

"Bóg zapłać to kolekcja znanych reportaży Wojciecha Tochmana, w nowym układzie, tworzącym klarowną, spójną całość. Czas stał się ich sprzymierzeńcem, a zmieniony kontekst społeczny zaskakująco uwypuklił opisywane zjawiska. Opowieści dokumentalne Tochmana nabrały dodatkowej wyrazistości - w jej jaskrawym świetle solidarność i empatia przeplata się z bezkompromisową uczciwością. Bóg zapłać to nie tylko złożony obraz polskiej religijności, ale przede sonda zapuszczona w głąb naszej mentalności."

Nowa książka Wojciecha Tochmana ukaże się 10 marca 2010 r.

środa, 3 lutego 2010

Tequila...

Krzysztof Varga ma w ostatnich latach wyjątkowo dobrze nastrojone pióro. Jego książki spotkały się z ciepłym przyjęciem krytyków i czytelników. Sukces osiągnął tak "Nagrobek z lastryko", jak i nominowany do NIKE 2009 "Gulasz z turula". Wydawnictwo Czarne niebawem odświeży wcześniejsze dzieło Vargi, powieść zatytułowaną "Tequila".

Ta z pozoru niepoważna książka jest w istocie bardzo poważna. Można ją określić mianem "prozy funeralnej": tragikomiczny monolog narratora rozbrzmiewa na cmentarzu nad niesioną przez niego trumną przyjaciela, a zarazem perkusisty zespołu, którego jest liderem. Jest to monolog o przyjaźni, muzyce, współczesnym świecie i - jak zwykle u Krzysztofa Vargi - przemijaniu i śmierci. Varga jest mistrzem w portretowaniu naszych zwariowanych czasów, z ich dziwactwami i głębokimi lękami.

Tequila została książką-finalistką Nagrody Literackiej NIKE 2002; adaptację teatralną Tequili wystawił Teatr Wybrzeże - premiera odbyła się w czerwcu 2003 roku.

"Tequila to jedna z najgorętszych książek ostatnich lat. Pierwsza udana transmisja młodzieżowego idiomu do polskiej prozy. Dawno nie zdarzyło mi się, żebym - czytając książkę - ciągle słyszał żywy ludzki głos".
Michał Cichy, "Gazeta Wyborcza"

"Monolog narratora Tequili został wyśmienicie wystylizowany. Varga umyślił to sobie tak, iż jedynie język bohaterów funkcjonujących w zakłamanej rzeczywistości powinien być autentyczny, czyli odznaczać się niesztuczną sztucznością. Idzie o to, że mowa ta - paradoksalnie prawdziwa - jest również spreparowana (zlepek młodzieżowych żargonów z dużą domieszką anglicyzmów), ale zarazem nosi znamiona autentyku".
Dariusz Nowacki, "Nowe książki"