poniedziałek, 12 października 2009

Dziesięć (głodnych) kawałków o wojnie

„Dziesięć kawałków o wojnie” rosyjskiego pisarza, Arkadija Babczenki, to książka mocna i zapadająca na długo w pamięć. Zagraniczni recenzenci okrzyknęli tę publikację jedną z najważniejszych opowieści wojennych w dziejach literatury. Z tą opinią trudno jednak się zgodzić. „Dziesięć kawałków…” to dobry i wciągający reportaż, ale mieszczący się raczej w kanonie solidnego pisarskiego rzemieślnictwa.

Babczenko trafił do Czeczenii, gdy miał zaledwie 18 lat. W tym wieku dopiero zaczyna się snuć wielkie plany na przyszłość. Marzy się o karierze w wybranym zawodzie, o najlepszych samochodach, pieniądzach, może też o rodzinie. Autorowi książki rzeczywistość nie pozwoliła jednak za długo bujać w obłokach. Rzucono go w miejsce, gdzie diabeł nie przestąpiłby progu, a Babczenko nie dość, że zaliczył jedną wojnę, to jeszcze z własnej woli pojechał na drugą. W 1996 roku, po zakończeniu pierwszego konfliktu w Czeczenii, osiadłł w Moskwie. Wytrzymał tylko trzy lata. Do udziału w kolejnej odsłonie kaukaskiego konfliktu zgłosił się jako ochotnik.

Trafił w miejsce, gdzie skończył się jakikolwiek humanizm, a prawa człowieka były czymś w rodzaju żartu, którym mogą się rozśmieszać żołnierze obu stron. Brutalne mordy, podrzynanie gardeł, wbijanie obciętych głów na pal – autor nie oszczędza czytelnikowi wrażeń.

Bo i samemu Babczence emocji na pewno nie zabrakło. I nie tylko Czeczeni mu je gwarantowali. Także „koledzy” w armii potrafili troskliwie się zaopiekować młodszymi sołdatami. Dbali o swoich kolegów od broni kopniakami, pięściami, kijami, kolbami karabinów. Używali ich jako pomywaczy, chłopców na posyłki albo nawet jako pośredników w handlu bronią z… Czeczenami (!). Babczenko bez emocji opisuje brutalną falę, której doświadczają w rosyjskim wojsku nawet oficerowie średniego szczebla. W ten sposób przełamuje stereotypowy wizerunek żołnierza tej armii, o który tak mocno dbają władze Rosji. Wizerunek twardego, bezlitosnego sołdata, który musi być brutalny, bo walczy z nieobliczalnymi czeczeńskimi barbarzyńcami. Babczenko ten stereotyp rozbija w puch. Bo ci „dumni, dzielni wojacy” byli psychopatami, zanim trafili na Kaukaz.

Co uderza w tej książce, to suchy język Babczenki. Autor nie wznosi się na wyżyny patosu, nie moralizuje. Idzie na przekór oficjalnej rosyjskiej propagandzie, która sączy Rosjanom do głów portret Czeczena – krwiożerczego barbarzyńcy. Dla Babczenki Czeczen to wróg. Budzący strach, budzący nienawiść, ale jednak wróg. Dlatego w „Dziesięciu kawałkach…” można znaleźć zarówno wzmianki o brutalnych wojownikach, jak i o zwykłych ludziach tak samo znękanych wojną, ale potrafiących pomóc nawet rosyjskiemu żołnierzowi.

Autor jest tylko narratorem, który z zimną krwią dozuje czytelnikowi kolejne dawki wspomnień z frontu czeczeńskiego. Babczenko ustawił się w roli doświadczonego przewodnika, który prowadzi swoich podopiecznych za rękę, dając im poznać ścieżkę, po której wędrują. Taki zabieg całkowicie się opłacił. Momentami można odnieść wrażenie, że rzeczywistość zlewa się z literaturą, że czytając, tak naprawdę towarzyszymy Babczence w jego dramatycznej „przygodzie”.

Arkadij Babczenko wrócił z Czeczenii złamany. Przeżył, co nie udało się wielu jego kompanom. Trudno jednak powiedzieć, że żyje. Bo jego losy będą już naznaczone dramatycznymi przejściami wojennymi i traumą, którą przywiózł z Kaukazu. Choć trzeba przyznać, że i tak miał szczęście. Dostał pracę w gazecie, napisał książkę… A wielu żołnierzy, którzy wrócili z wojny nigdy tak naprawdę z niej nie wyjechało. Potem kradli, tonęli w objęciach narkomanii i alkoholizmu, zabijali nawet własne żony i dzieci. Bo nie potrafili żyć bez przemocy. Opis mechanizmu uzależnienia od przemocy to kolejny wartościowy element „Dziesięciu kawałków o wojnie”.

Karolina Wigura pisząc o „Dziesięciu kawałkach…” w „Magazynie idei Europa” wspomniała o peanach, jakie wznoszą nad książką Babczenki zagraniczni recenzenci. W prasie brytyjskiej po premierze książki można było przeczytać, że to pozycja dorównująca rangą „Na Zachodzie bez zmian” Remarque’a czy „Opowiadań sewastopolskich” Tołstoja.
Cóż, nie można wykluczyć, że za kilkadziesiąt lat krytycy literaccy wezmą do ręki dzieło Babczenki i powiedzą, że tak – to jest książka epokowa. Z dzisiejszej perspektywy trudno jednak się pokusić o taką ocenę. Główną wartością reportażu Babczenki są bowiem brutalne opowieści z frontu. Rzadko zdarza się czytać relacje osób, które z bliska widziały wszelkie okrucieństwa wojny. Sęk jednak w tym, że w mediach pojawiło się już wiele opowieści o trudnej doli rosyjskiego żołnierza walczącego w Czeczenii, jak i samych Czeczenów. Piekło wojny w tym kaukaskim kraju opisywała już wcześniej choćby dziennikarka z Czech, Petra Prohaskova. Babczenko nie otworzył więc nowych drzwi. Raczej otworzył szerzej te już uchylone i pokazał dodatkowe, szokujące fakty. Co jego książce w żaden sposób nie ujmuje wartości.

Arkadij Babczenko, Dziesięć kawałków o wojnie. Rosjanin w Czeczenii, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2009, s.320.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz