środa, 30 marca 2016

Cezary Łazarewicz, "Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka"

czarne.com.pl
"Żeby nie było śladów" Cezarego Łazarewicza to książka, przez którą wielu czytelników w trakcie lektury może zawyć z bólu. 

Wyobraź sobie, czytelniku, że w ciepły majowy dzień idziesz ze znajomymi do centrum Warszawy, aby odetchnąć po maturze. Trochę się wygłupiacie, może wcześniej wypiliście po piwie (lub kilku), może uraczyliście się innymi, nie do końca legalnymi środkami... W końcu młodość lubi się wyszumieć, a matura niesie ze sobą ogromny stres (tutaj podkreślam: nie usprawiedliwiam, a jedynie staram się zrekonstruować zdarzenia). 


Czujecie się swobodnie, przepychacie się, aż wchodzicie w drogę mundurowym. Zaczyna się robić niebezpiecznie, trochę się stawiacie - jak to młodzi, hardzi, co z władzą są na bakier. Funkcjonariusze nie są jednak w ciemię bici. Zaczyna się lanie pałką i wpychanie do radiowozu, a następnie podróż na komendę. Tam zaczyna się już pranie na całego, mundurowi biorą się za wychowywanie młokosa. 

Próbujecie pomóc, ale co może zrobić jeden młodzian w starciu z funkcjonariuszami, na których atak to ciężkie złamanie prawa? Słyszycie rozdzierający krzyk Waszego przyjaciela, a gdy wreszcie wdzieracie się do celi, gdzie go bito, widzicie dramatyczne obrazy. Przyjaciel jest cały pobity, wygląda na umierającego. Pogotowie ratunkowe zabiera go do domu, ale to tylko pierwszy krok do agonii. Gdy trafi wreszcie do szpitala, przerażeni ogromem ran lekarze bezradnie rozłożą ręce. Wkrótce Wasz przyjaciel umiera. 

To jednak dopiero początek koszmaru. Bo władza za wszelką cenę stara się odsunąć wszelkie podejrzenia od swoich funkcjonariuszy. Zaczyna się zakrojona na szeroką skalę akcja, która ma tylko jeden cel: zasiać kłamstwo. W tej grze wszelkie chwyty są dozwolone. Aresztowanie niewinnych ludzi, manipulowanie i grożenie świadkom, używanie służby specjalnej (w sile setek osób!), aby zastraszyć świadków, angażowanie naukowców do obmyślenia linii propagandowej, obwinianie matki za śmierć jej dziecka, bo lubiła żyć swobodnie i pewnie była narkomanką... Nie było takiej podłości, po którą władza nie sięgnęła, aby opluć tych, którzy próbowali dociec prawdy. Nie było takich kłamstw, które byłyby niegodne, aby je ogłosić. Obrywali nawet prokuratorzy, którzy przecież oficjalnie (a bardzo często także faktycznie) stali po stronie systemu. Wszystko po to, aby przerzucić ciężar winy na niewinne osoby, nawet wymuszając na nich fałszywe zeznania, którymi na dodatek obciążyli siebie sami! 

Brzmi niewiarygodnie, prawda? Jakby była to opowieść z jakiejś bananowej dyktatury, gdzie rządzący poddanych za pysk, a dialog społeczny prowadzą strachem, torturami i morderstwami. I poniekąd z takiej właśnie rzeczywistości wywodzi się opisana powyżej historia. Tak dramatycznie potoczyły się bowiem losy 19-letniego Grzegorza Przemyka, syna związanej z PRL-owską opozycją demokratyczną poetki i literatki Barbary Sadowskiej. W książce "Żeby nie było śladów" na reporterski warsztat wziął ją Cezary Łazarewicz. 

Ta książka jest poruszająca, i to w wielu wymiarach. Już sama opisana historia mrozi krew w żyłach, a w trakcie lektury chwilami nie sposób oderwać się od kart książki, tak duży gniew i poczucie niesprawiedliwości budzą fakty opisane przez autora.  Łazarewicz wykonał tytaniczną pracę, przeglądając archiwa, rozmawiając (lub próbując porozmawiać, niekiedy bezskutecznie) z bohaterami tamtych dni - w tym milicjantów, którzy niemal na pewno zatłukli na śmierć niewinnego Grzegorza Przemyka. 

Tutaj na autora czekała niebezpieczna rafa, czyli ryzyko popadnięcia w tanie moralizowanie. Cezary Łazarewicz, jak na doświadczonego dziennikarza przystało, to zagrożenie ominął jednak sprawnie. W książce opisuje fakty krok po kroku, detal po detalu, kreśląc szkice osobowości bohaterów tej dramatycznej sprawy, relacjonując śledztwo i proces, wreszcie śledząc, jak to się stało, że w wolnej Polsce sprawcy tego morderstwa nie ponieśli odpowiedniej kary. Tutaj jednak fakty mówią same za siebie, Łazarewicz zaś dał przemówić Historii, a nie swoim emocjom lub uprzedzeniom. W efekcie dał czytelnikowi do ręki kawał porządnego reportażu, klecąc spójny patchwork z wielu różnych, często maleńkich fragmentów. 

Autor starał się zachować dystans, ale nie popadł jednocześnie w laboratoryjny chłód, który często towarzyszy próbom zachowania reporterskiego bycia ponad sednem sprawy. Czytając "Żeby nie było śladów", trudno mieć wątpliwości co do odczuć autora książki. W żadnym jej miejscu nie da się jednak znaleźć jego emocji zaprezentowanych nie tyle w sposób otwarty, co choćby półgębkiem. Być może dlatego, że morderstwo Grzegorza Przemyka jest historią tak jednoznaczną pod względem moralnym, że próbując opisać drogę do wskazania winnych, siłą rzeczy autor staje po stronie tych, którzy domagali się realnej, a nie ustalonej przez ówczesne polskie władze, sprawiedliwości. 

Dziś Grzegorz Przemyk miałby 52 lata. Jego życie zostało jednak brutalnie przerwane przez oprawców, którzy czuli się bezkarnie w PRL-owskim świecie zdeprawowanej władzy, która nie potrafiła nawet przyznać się, że z ręki jej funkcjonariuszy zginął niewinny młody człowiek. O ile jednak da się umieścić tę śmierć w zrozumiałym kontekście ("bo władza PRL miała wiele ofiar na sumieniu, taki to był system"), o tyle jednak bezradność wymiaru sprawiedliwości w Polsce po 1989 r. wobec podejrzanych o to zabójstwo byłych ZOMO-wców jest szokująca. Dość powiedzieć, że najmocniej zaangażowanych w bicie Przemyka miało być trzech milicjantów. Nazwiska jednego z nich nie udało się ustalić, a ten, który najpewniej zabił, w 2009 r. mógł się cieszyć z umorzenia swojej sprawy sądowej, uznano bowiem, że sprawa jest przedawniona... 

Tego wątku w książce Cezarego Łazarewicza również nie zabrakło, co cieszy, bo w ten sposób książka zyskuje na wiarygodności. A przy okazji pozwala zrozumieć nieco lepiej, dlaczego wielu Polaków darzy współczesną Polskę taką niechęcią. Bo skoro to kraj, który nie potrafił znaleźć sposobu na to, by ukarać dawnego ZOMO-wca, na winę którego było sporo ważnych dowodów, to jak go szanować? Taki resentyment w Polsce odczuwalny jest od lat, a w ostatnich miesiącach przybrał na sile i intensywności. I bez wahania można powiedzieć, że Cezary Łazarewicz w książce "Żeby nie było śladów" oprócz udanej próby uczczenia pamięci Grzegorza Przemyka wskazał też trop do zrozumienia tego, co boli polską duszę pod ponad 25 lat. 

Cezary Łazarewicz, "Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016, s. 320.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz