czwartek, 31 lipca 2014

Anna Herbich, "Dziewczyny z Powstania"

fot. Wydawnictwo Znak. 
Gdy zbliża się kolejna rocznica Powstania Warszawskiego, półki w księgarniach uginają się pod ciężarem związanych z tym wydarzeniem książek czy specjalnych publikacji. W tym zalewie warto wyłowić jedną książkę. Szczerą i opartą na opowieściach kobiet, które Powstanie przeżyły. To praca “Dziewczyny z Powstania” wydana przez krakowski Znak. 

O Powstaniu Warszawskim mówi się w Polsce często i dużo. Rzecz jasna tym więcej, im bliżej jest do kolejnej rocznicy wybuchu tej dramatycznej w skutkach bitwy. Mniej lub bardziej wojowniczy politycy czy komentatorzy perorują na temat sensu tej walki, spierają się, kłócą… Zdarzało się, że polityczni przeciwnicy aktualnej władzy wyzywali, obrażali i wygwizdywali jej przedstawicieli podczas oficjalnych obchodów rocznicowych w Warszawie. Ot, zwykła polska codzienność i upiorny taniec na grobach ludzi, którzy życie za ten kraj oddali, by dziś spoceni panowie mogli targać się po szczękach i licytować się na to, kto obejmie rząd dusz w Polsce. 

Gdy mowa o Powstaniu Warszawskim, dużo opowiada się o bohaterstwie żołnierzy Armii Krajowych walczących na przełomie lata i jesieni 1944 r. z niemieckim okupantem w polskiej stolicy. Załamuje się ręce nad losem zamordowanych w masowych egzekucjach cywili. Tak w ramach dygresji - dobrze, że chociaż nad dramatycznym losem Warszawy do ostatniego kamienia zburzonej i jej mieszkańców wybitych niemal do nogi panuje w miarę zgodne, pełne refleksji i godnego uznania dla narodowej tragedii. 

W debacie o Powstaniu Warszawskim brakuje jednak świeżego spojrzenia na los kobiet rzuconych w tę wojenną zawieruchę. Można odnieść wrażenie, że na ogół opowieść o sytuacji kobiet w stolicy Polski w sierpniu 1944 r. i później to opowieść, którą można porównać do protekcjonalnego głaskania po głowie. To narracja, w której kobiety przedstawiane są jako bohaterki mimo wszystko drugiego planu. Jako oddane sanitariuszki, jako oddane łączniczki, wreszcie jako zaszczute przez żołnierzy wroga i szalenie wystraszone postępującą ruiną miasta, ale ciągle dzielne matki, stęsknione żony i opiekunki bliskich, z którymi się ukrywały. W końcu wojna to jest męska rzecz, a kobiecą dolą na wojnie jest czekać i sobie radzić.

W krajowej debacie publicznej zdarzyła się już próba pewnego odczarowania losu kobiet w Powstaniu Warszawskim. Wiązała się ona z aktywnością medialną niejakiej Weroniki Grzebalskiej, autorki książki o znamiennym tytule “Płeć Powstania Warszawskiego”. W niektórych wywiadach, jak w tym dla naTemat.pl, badaczka mówiła rzeczy całkiem sensowne. Ale jej próba wprowadzenia do języka określenia “powstanka” jako nazwy kobiety walczącej w Powstaniu mocno podkopuje podejmowane przez nią wysiłki, bo swoje tezy i opinie ową “powstanką” sama sprowadza w niskie rejony groteski. 

O wiele ciekawszą próbę wprowadzenia do debaty o Powstaniu nowych, świeżych opinii o losach kobiet w walczącej Warszawie podjęła Anna Herbich w książce “Dziewczyny Powstania”. Autorka, prywatnie wnuczka jednej z kobiet opowiadających w tym tomie swoją historię, oprócz narracji swojej babci zawarła w książce opowieści dziesięciu innych kobiet.  Żołnierzy, sanitariuszek, lekarek, ale też przerażonych wojną i stanem swoich nowo narodzonych dzieci matek, bojących się o swoich walczących mężów żon… W książce o swoich powstańczych losach opowiada też Anna Branicka, wywodząca się ze słynnego arystokratycznego rodu w Polce. Od Anny Herbich dostajemy zatem ciekawy, szeroki wachlarz perspektyw patrzenia na Powstanie Warszawskie. Mówią o nim kobiety, które w gruzach powstańczej stolicy Polski były świadkami niewyobrażalnego koszmaru. 

Wszystkie przeżyły.

Powstanie widziane oczami bohaterek pytanych przez Annę Herbich pokazane jest bez złudzeń czy niepotrzebnej martyrologii. Starsze dziś panie wracają wspomnieniami do tamtego czasu, opowiadając o zwykłym, nagim życiu i śmierci, kroczącej wtedy po Warszawie coraz pewniejszym krokiem. W ich wspomnieniach jest wszystko. Miłość, powstańcze śluby i zaloty młodych żołnierzy. Pewna radość, że kobiety w powstańczej Warszawie na ogół przez stres traciły okres, co ułatwiało im życie w zrujnowanym mieście. To opowieść o bohaterstwie, patriotyzmie i oddaniu dla kraju. Jest mowa o chęci zemsty na brutalnych, terroryzujących Warszawę Niemcach. 

- Czy się bałam? Oczywiście, że nie. Nikt z nas się nie bał. Czekaliśmy na Powstanie z niecierpliwością. Odczuwaliśmy raczej podekscytowanie niż strach. Szykowano nas przez kilka lat do walki i ta walka teraz miała nastąpić - wspomina Teresa Łatyńska, jedna z bohaterek. 

W tej narracji jest też miejsce na opowieść o dramacie uciekania z Warszawy przez cuchnące kanały odpadowe. O masowych mordach dokonywanych przez Niemców na ludności cywilnej. O chwilach, kiedy ma się przystawioną lufę pistoletu z tyłu głowy i sekundy oraz łut szczęścia czy chwile przyzwoitości oprawcy ratują przed śmiercią. Jest też miejsce na zdarcie mitu życia w realiach wojny. W relacji jednej z bohaterek książki są wzmianki, jak okradano uciekającą z Warszawy na wieś ludność cywilną. 

“Dziewczyny z Powstania” to książka trudna, wręcz wymagająca. Czytelnika czeka bowiem wyprawa przez piekło Warszawy podczas powstania. Nie czas i nie miejsce, by w tej recenzji przytaczać opisy masowych zbrodni, o których wspominają bohaterki książki. To relacje zbyt drastyczne, ale warto mieć świadomość, że w tym tomie Anna Herbich postanowiła dać swoim bohaterkom prawo do szczerej, momentami wręcz brutalnie szczerej i pozbawionej lukrowania opowieści o tej narodowej traumie. Paradoksalnie jednak, mimo to jest w tej książce ogromna moc. Bo tak, jak Warszawę podniesiono z gruzów, tak i bohaterki Anny Herbich przeżyły i po wojnie próbowały wieść normalne życie. Kochały, miały dzieci, rozwodziły się i wchodziły w nowe małżeństwa. Pracowały na rzecz odbudowującej się Polski, a wcześniej przeżywały dramaty prześladowań żołnierzy Armii Krajowej przez oprawców z UB. 

Na traumie sierpnia 1944 r. wyrosła nowa Warszawa, a gdy porównać zdjęcia Warszawy zrobione tuż po zakończeniu wojny z tymi dzisiejszymi, trudno powstrzymać się przed wzruszeniem. Wyrosły nowe pokolenia. Wreszcie wyrósł wolny kraj. Na jego drodze do wolności stały przeszkody, które można było próbować pokonać przez kolejny powstańczy zryw. A Polacy do powstań szczęścia wybitnie nie mają, bo po każdym z nich tracili mnóstwo politycznego kapitału. Ba, Powstanie Warszawskie w ocenie wielu sprawiło, że Polska straciła wspaniałe pokolenie, dzięki któremu po wojnie losy kraju mogłyby się potoczyć nieco inaczej. I późniejsza opozycja demokratyczna w Polsce odrobiła lekcję Powstania, dążąc do zwycięstwa politycznego, a nie militarnego, bo na to szans nie było. Bo to doprowadziłoby do dramatycznego, kolejnego już rozlewu krwi. 

Wśród kobiet, które opowiadają Annie Herbich o swoim Powstaniu, nie ma zgody co do tego, czy podjęcie walki z Niemcami w Warszawie było słuszne. Irena Herbich przekonuje:

- Mój mążJanek od początku mówił, że to nie ma sensu. Poszedł do walki z obowiązku. Gdyby Powstanie nie wybuchło, Warszawa nie zostałaby tak zniszczona i nie zginęłoby tylu ludzi. Straty nasze w tej bitwie były przecież niewyobrażalne - dwieście tysięcy zamordowanych i poległych. Tylu znajomych, tylu bliskich…

Inna bohaterka “Dziewczyn z Powstania” Janina Różecka opowiada zaś:

- Czy było warto? Mimo tego wszystkiego, co się stało, odpowiadam bez wahania - tak. Było warto. Dlaczego? Aby to zrozumieć, wystarczy rozejrzeć się wokół siebie.

Wydaje się, że Powstanie Warszawskie do pewnego stopnia powinno być wydarzeniem, które tylko i wyłącznie łączy. Bo można i trzeba rozprawiać, czy decyzja o jego wywołaniu miała jakikolwiek sens. Czy kalkulacja, że Niemca trzeba bić, bo na drugim brzegu Wisły pojawi się Armia Czerwona i trzeba wobec niej wystąpić jako gospodarz polskiej stolicy, a nie jako petent. Trzeba rozmawiać z dużą dawką krytycyzmu, czy posyłanie do walki oddziałów złożonych z chłopców ledwo po dwudziestych urodzinach i wyposażonych w jeden pistolet na kilka nabojów było jeszcze aktem heroizmu czy raczej dowodem na skrajną głupotę tych, którzy dowodzili. Być może trzeba się pogodzić z tym, że powstanie wybuchłoby tak czy owak, bo młodzież Warszawy zbyt mocno nienawidziła okupanta i chciała wykorzystać moment, gdy Niemcom poważnie zajrzało w oczy widmo ucieczki przez wojskami Stalina. 

Pewne jest też, że wysiłek powstańczych żołnierzy i ofiara cywilów Warszawy powinien być okryty najwyższym szacunkiem i traktowany jako dobro wspólne, a nie jako dobro jednej z partii politycznych oraz wspierających ją środowisk. Bo dziś mamy komfort prowadzenia nawet bardzo gorącego politycznego sporu, porównywalnego jakością z rąbaniem oponenta młotkiem po głowie. Ale na ten komfort ktoś kiedyś zapracował i kilkaset tysięcy ludzi położyło za niego głowę. Tego uczy książka “Dziewczyny z Powstania” którą można polecić jako lekarstwo na coroczny polski jazgot tych, którzy w swoim rzekomym patriotyzmie gotowi są wyrzucić ze wspólnoty wszystkich tych, którzy mają inne niż oni zdanie. I którzy zapomnieli, że żałoba to czas zadumy i ciszy, a nie gwizdów na cmentarzu.  

Anna Herbich, “Dziewczyny z Powstania”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, s. 320. 

2 komentarze:

  1. Temat powstania warszawskiego jest mi bardzo bliski. Czytałam wiele książek związanych z tym zagadnieniem. Książka leży na mojej półce i czeka na swoją kolej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze polecam, to jest naprawdę poruszająca książka.

      Usuń