czwartek, 5 czerwca 2014

Luke Harding, "Polowanie na Snowdena"

fot. wydawnictwo Wielka Litera.
Kim jesteś, Edwardzie Snowden? Dlaczego wywołałeś jeden z największych w historii skandali ze służbami specjalnymi w tle? Z idealizmu czy dlatego, bo zdradziłeś swój kraj? Te pytania od roku nurtują opinię publiczną na świecie. Próbę dostarczenia odpowiedzi podjął w książce "Polowanie na Snowdena" dziennikarz z Wielkiej Brytanii, Luke Harding.

W chwili, gdy to czytacie, możecie być podsłuchiwani on-line. W chwili, gdy piszę ten tekst - a tworzę go w chmurowym pliku Google Docs - moje kroki również mogą być przechwytywane drogą cyfrową. I poddane analizie nie tylko przez Google. To, że wielcy dostawcy usług internetowych, jak Google właśnie, a także Facebook, Apple czy Microsoft nicują e-życie każdego ze swoich użytkowników, - to wiadomo od wielu lat. I truizmem stało się stwierdzenie, że w internecie nie ma darmowych usług świadczonych przez wielkie korporacje. Każdy płaci za nie informacjami o sobie samym, pozwalając profilować siebie jako wymierzony co do milimetra cel reklamowy.


Facebook i jego algorytmy często wie o swoich użytkownikach więcej, niż w latach 70. czy 80. poprzedniego stulecia marzyli najbardziej wytrawni donosiciele aparatu bezpieki w krajach komunistycznych czy szpiedzy Stasi z NRD, rumuńska Securitate czy SB. Dostajemy świetną i, co najważniejsze, darmową pocztę elektroniczną? Owszem, ale w zamian nasze maile są skanowane w poszukiwaniu słów kluczowych, które pozwolą idealnie “stargetować” reklamy pod danego użytkownika. Używamy smartfona z systemem operacyjnym Android od Google? Możemy użyć najnowszej wersji klawiatury opracowanej przez programistów Google, która zbierze nasze typowe frazy nie tylko z telefonu, ale np. właśnie z poczty elektronicznej, kalendarza itp., dając nam do ręki sprytny i przewidujący słownik. Kiedyś takie praktyki nazywano złymi, a oprogramowanie tego typu instalowane np. na laptopach zwie się keyloggerem i pozwala osobom nieuprawnionym śledzić to, co wpisujemy na naszych klawiaturach, np. dane do konta bankowego.

Doszliśmy do punktu, w którym dobrowolnie się na to zgadzamy. Być może nie wszyscy, ale sądzę, że zdecydowana większość użytkowników smartfonów czy tabletów godzi się na takie praktyki, zupełnie pomijając refleksję, w jakiej grze tak naprawdę decydują się uczestniczyć.

Od wścibstwa gigantów internetu zakorzenionych w USA (i głównie w kalifornijskiej Dolinie Krzemowej) nie da się już dziś łatwo uciec. Trzeba włożyć sporo wysiłku, aby znaleźć inne, konkurencyjne e-usługi, które nie mielą jak kombajn prywatnych danych użytkownika. Można by rzecz - świat przywykł i machnął na to ręką. Ale Edward Snowden, nawrócony (?) informatyk pracujący m.in. dla CIA i National Security Agency (NSA), a także dla prywatnych korporacji obsługujących sektor amerykańskich służb specjalnych i wojska, ujawnił coś znacznie bardziej przerażającego. Wykradł setki tysięcy dokumentów objętych najwyższymi klauzulami tajności - łącznie z decyzjami sądu FISA, zajmującego się wydawaniem zgody m.in. na inwigilację osób podejrzanych o terroryzm. Edward Snowden pokazał światu dokumenty absolutnie tajne - w USA tylko garstka osób miała do nich dostęp.

Informacje ujawnione przez Snowdena wojowniczemu dziennikarzowi Glennowi Grunwaldowi poruszyły świat. Były szpieg ujawnił bowiem, że amerykańskie służby dziennie przechwytują miliardy informacji. Tak, to nie pomyłka - miliardy. Od treści maili czy wiadomości wysyłanych na Facebookowym czacie (co szokujące, także w czasie rzeczywistym!), po rozmowy wideo prowadzone m.in. na Skype, a także zdjęcia, które pozwalają tworzyć doskonałe bazy danych. Wszystko i wszędzie - więcej, niż były w stanie przetrawić i przetworzyć. Podskórnie, pod płaszczykiem wolnego i opierającego się na swobodzie komunikacji internetu stworzono system, którego George Orwell nie wyśniłby chyba w najgorszym koszmarze. Szpiegowano ludzi na masową skalę - pal już sześć złoczyńców, ale NSA (pospołu ze swoimi kolegami po fachu z Wielkiej Brytanii, których Snowden nazwał jeszcze gorszymi, od Amerykanów, bo bardziej pazernych na informacje) posuwało się nawet do szpiegowania wysokich rangą polityków. Na celowniku znalazła się m.in. kanclerz Niemiec Angela Merkel, politycy z Meksyku, dyplomaci, wysocy przedstawiciele administracji Rosji czy Chin, prezydent Brazylii Dilma Rousseff… Długo by wymieniać. Ale skala bezprawnej inwigilacji i wykradania nawet najbardziej poufnych informacji jest szokująca.

Opisania bohaterskiego aktu Edwarda Snowdena podjął się dziennikarz z Wielkiej Brytanii, Luke Harding. To współpracownik m.in. The Guardian - gazety zasłużonej w aferze “NSA leaks”, bo publikującej jako pierwsza teksty oparte o ujawnione przez Snowdena dokumenty. Książkę Hardinga “Polowanie na Snowdena” wydano właśnie po polsku nakładem wydawnictwa Wielka Litera. Traf chciał, że w podobnym czasie ukazała się też - nakładem Agory - publikacja Glenna Greenwalda “Snowden. Nigdzie się nie ukryjesz”. Miałem okazję przeczytać obie książki, zdobywając w ten sposób materiał do porównań. Dzieło Greenwalda jest bardziej emocjonalne, bo też autor był osobiście zaangażowany w sprawę Snowdena. To jego Amerykanin wybrał jako dziennikarza, który pomoże mu nagłośnić sprawę. Greenwald w swojej książce toczy chwilami krzykliwy bój z instytucjami z USA i Wielkiej Brytanii, skupia się też na szczegółowych opisach najbardziej szokujących programów szpiegowskich prowadzonych przez NSA. Jego książka to bardziej manifest - zarówno ideowy, jak też osobistego zaangażowania. A do tego pamflet na amerykańskich dziennikarzy i polityków, którzy chcieli odmówić Greenwaldowi statusu dziennikarza, mieniąc go aktywistą i w ten sposób próbując stworzyć sytuację, w której stałby się on nie chronionym przez prawo dziennikarzem, ale partnerem Snowdena w przestępstwie, za które grozi bardzo surowy wyrok.

Na tle książki Greenwalda, dzieło Luke Hardinga prezentuje się znacznie lepiej. "Polowanie na Snowdena" to praca zdecydowanie mniej krzykliwa, za to bardziej wyważona. Autor, jak na wytrawnego dziennikarza przystało, prowadzi czytelnika po efektach swojej pracy śledczej nad biografią Snowdena. W jego ujęciu, Amerykanin nie jest tak kryształową postacią, jak widzi go Greenwald. Harding wspomina, że Snowden ma poważne braki w wykształceniu, że bywał egoistyczny i narcystyczny, czemu dawał upust w swoich wypowiedziach na forach internetowych. Harding wstrzymuje się jednak od ocen, za to pokazuje czytelnikowi proces, który przeszedł Edward Snowden - od nieco zblazowanego pracownika tajnej służby wywiadu USA po sygnalistę, który motywowany ideami i poczuciem przyzwoitości spalił całą swoją przyszłość w imię próby naprawienia świata. Książkę Luke’a Hardinga czyta się jak solidną, mającą oparcie w wiedzy psychologicznej biografię i dobry kryminał w jednym. 

Szczególnie interesujące są rozważania Hardinga o pobycie Snowdena w Rosji. To z jego książki dowiedziałem się, że w ucieczce Snowdena z Hong Kongu do Moskwy pomógł mu Julian Assange z WikiLeaks. Także fakty o moskiewskiej smucie nawróconego szpiega są dość szokujące. Snowden utknął w Moskwie, bo Amerykanie unieważnili jego paszport. W ten sposób popisowo “ugotowali” swojego sygnalistę, bo wepchnęli go w ręce rosyjskich służb specjalnych. Snowden od roku żyje w Moskwie - Harding spekuluje, że być może korzysta z którejś z dacz należących do rosyjskiego rządu. Jest pod opieką prawników, których powiązania z Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB) są znane nie tylko ekspertom z Rosji. Snowden dostał też od rosyjskich władz azyl i pracę - czy za darmo lub na tzw. piękne oczy? Bardzo wątpliwe. Rosyjscy szpiedzy nie mogliby przecież przepuścić okazji, by wydobyć zawartość czterech laptopów przywiezionych przez Snowdena do Rosji. A Amerykanie w ten sposób wsadzili go w buty zdrajcy USA, któremu za taki czyn grozi kara śmierci. Bo przecież Snowden i tak przekazał swoje dokumenty mediom, m.in. brytyjskiego Guardianowi. Kości zostały rzucone, mroczne tajemnice ujawnione. Snowdena wpakowano więc w rolę rosyjskiego szpiega - choć Harding przekonuje, że nawrócony analityk wywiadu działał tylko i wyłącznie z pobudek ideowych. Teraz jednak są przesłanki mówiące o tym, że Snowden wpadł w sidła Rosjan.

Obok Edwarda Snowdena, książka Luke’a Hardinga ma też innych bohaterów. To my sami, współcześni. W jakiejś mierze wypierający ze świadomości, że prywatność - zwłaszcza w sieci - ginie bezpowrotnie. I na nasze własne życzenie, i na życzenie Amerykanów, którzy obrali sobie za cel mieć każdego użytkownika internetu na przysłowiowym widelcu i mieć miliardy danych do obróbki, bo każda może kiedyś się przydać w ramach obróbki tzw. Big Data. Dajemy się porwać błyskotkom, jak nowe funkcje systemu operacyjnego, nowe opcje robienia zdjęć, płacąc za nie prywatnością i prawem do tajemnicy korespondencji. W ten sposób ziszcza się czarna wizja zaprezentowana przez Michela Foucault - oni wiedzą o nas coraz więcej, mają nas na oku. Za to my o nich, o władzy - coraz mniej.

“Polowanie na Snowdena” to też opowieść o tym, jak daleko odeszliśmy od tego, by uznawać szalenie ważną rolę mediów. Dziennikarze muszą mieć wolność do ujawniania faktów - zwłaszcza tych niewygodnych dla władzy. Tymczasem dziś, co pokazuje Harding, przedstawicieli mediów często sprowadza się do roli przytakującej podstawki do mikrofonu czy dyktafonu. A jeśli wyjdą z roli i pójdą na udry z władzą, niepokornego potępi się oficjalnie, zacznie szukać haków, by móc skazać go z paragrafów przewidzianych za zdradę stanu, a redakcji nakaże się zniszczyć dyski twarde - co zrobili agenci angielskiego wywiadu w piwnicach biur “The Guardian” w Londynie.

Książka Luke’a Hardinga to świetnie napisany, dość ponury portret współczesności. Warto po nią sięgnąć i zdobyć się na refleksję, czy aby na pewno to, co każdy z nas mówi o sobie w sieciach społecznościowych, jest sensowne. I że warto zwiedzać e-świat nieco bardziej świadomie, szukając np. rozwiązań do szyfrowania maili i zachęcać innych do korzystania z nich. To są małe kroki, ale z małych kroków może wyjść duży marsz. Apetytu Amerykanów na pożeranie prywatnych informacji każdego - nawet niewinnego - nie da się już poskromić, bo sprawy zaszły zbyt daleko. Ale książki takie, jak “Polowanie na Snowdena” pokazują, co można zrobić niewielkim nakładem sił i środków, aby zacząć brać potwora głodem. 

Luke Harding, "Polowanie na Snowdena", wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2014, tłum. Agnieszka Krenc, Katarzyna Rosłan, Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik.

***

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Wielka Litera

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz