poniedziałek, 11 listopada 2013

Constantine Kurz i Frank Rieger, "Pożeracze danych. O zawłaszczaniu naszych danych i o tym, jak odzyskać nad nimi kontrolę"

fot. Wydawnictwo Muza.
Jarosław Makowski pisał swego czasu o swoim pożegnaniu z Facebookiem. W swoim tekście przekonywał, że życie prowadzone poza zasięgiem tej obecnie najpopularniejszej na świecie sieci społecznościowej jest bardziej prawdziwe, bo nie opiera się na wirtualnych przeżyciach i znajomościach. 

Rzeczywistość dopisała do tekstu Makowskiego kolejne rozdziały, które każą na poważnie zastanowić się nad sposobem, w jaki korzystamy nie tylko z mediów społecznościowych, ale też internetu w ogóle. Zwłaszcza z usług, które dostarczają największe firmy na rynku. Ich autorem jest Amerykanin Edward Snowden, były pracownik agencji wywiadowczej NSA. Ujawnił, że służby specjalne z USA (wspólnie z kolegami po fachu z Europy) na potęgę nadzorują i inwigilują przepływ informacji, które krążą przez łącza i serwery gigantów sfery IT z USA, jak Facebook, Google, Microsoft, Skype czy Yahoo!. Z kolejnych dostarczanych przez Snowdena informacji i wycinków z posiadanych przez niego dokumentów wynika, że Amerykanie ochoczo inwigilowali też przywódców państw Europy, np. kanclerz Niemiec Angelę Merkel, a ich ambasady na Starym Kontynencie są wyposażone w zaawansowane urządzenia podsłuchowe. 


Debata wokół spraw ujawnionych przez Edwarda Snowdena w Polsce ma charakter schadenfreude. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w beztroski sposób skwitował nawet, że przecież Polska stosuje tego typu metody wywiadowcze. I paradoksalnie, ministrowi Sikorskiemu można nawet przyznać rację, bo szokujące informacje dostarczone przez Snowdena są wisienką na torcie. Rzecz jasna, stały nadzór nad prywatnymi informacjami milionów internautów sprawowany przez amerykański wywiad nie jest czymś, nad czym można przejść do porządku dziennego. Ale podobne działania, i to od wielu lat, dotykają niemal każdego użytkownika globalnej sieci. I jest to równie poważny, codzienny problem, który wraz z rozwojem technologii analitycznych i komputerowych będzie niósł ze sobą coraz głębsze konsekwencje. 

O tym, jak dane zostawiane przez użytkowników internetu napędzają biznesy wielkich graczy sieci WWW, piszą niemieccy eksperci ds. bezpieczeństwa w sieci, Constantine Kurz i Frank Rieger w wydanej niedawno w Polsce książce “Pożeracze danych. O zawłaszczaniu naszych danych i o tym, jak odzyskać nad nimi kontrolę”. Książka ta, choć pozornie opisuje bardzo złożone zjawiska i zaawansowane technologie (np. inteligencję komputerowych algorytmów), jest wolna od hermetycznej terminologii, a przez to łatwo dostępna dla czytelnika nie mającego nawet podstawowej wiedzy o tej tematyce. Co stanowi jej duży atut, bo opinie zaprezentowane przez Kurz i Riegera zasługują na głębszą refleksję. Autorzy stawiają tezę, że prywatność w sieci jest zagrożona, a ideologia postprywatności i świata, gdzie każdy wie wszystko o wszystkim jest niebezpieczna. Bo pozwala internetowym firmom generować coraz większe zyski, pozbawiając jednocześnie jednostkę jej podstawowych praw. 

- Już od dawna w sieci nie chodzi o to, by być aktywnym uczestnikiem, wymieniać z innymi informacje, czy też o jakąś formę kontaktu bądź rozrywki. Sieć stała się polem rozgrywek dla oferujących swoje usługi rozmaitych firm i z roku na rok ulega degradacji, coraz bardziej przypominając zwykły biznes - przekonują niemieccy autorzy książki “Pożeracze danych”. 

W tym kontekście, prywatność staje się wręcz podstawową wartością, którą należy pielęgnować z równą gorliwością, co wolność słowa. Jak twierdzą Kurz i Rieger: 

- Często postępujemy tak, jakby koncepcja prywatności oznaczała w istocie ukrywanie podstępnych działań, a nawet je popierała. W rzeczywistości chroni nas przed władzą innych - państwa czy szefa - chroni przed bezpodstawnym prześladowaniem, a także przed asymetrią układu sił. Pozwala nam także zachować wzajemny szacunek, indywidualność i w konsekwencji naszą godność. 

Ten biznes opiera się na wszechobecnym algorytmom analizującym poczynania internauty w sieci i profilowania jego potrzeb, zachowań, preferencji (także seksualnych, jeśli również po nich zostawia swój ślad w sieci). Teoretycznie wszystko wydaje się być w porządku. Dzielimy się swoimi poglądami czy zdjęciami ze znajomymi na Facebooku, wysyłamy e-maile korzystając z aplikacji pocztowych np. od Google’a czy Microsoftu, dzielimy się ciekawymi odwiedzonymi przez nas miejscami w serwisie Foursquare… Tyle, że te przyjemności nie są darmowe. Bo korzystając z różnych serwisów internetowych jesteśmy cały czas pod obserwacją. Czy to za pomocą plików cookies, które przekazują dalej nasze zachowania na danej stronie, czy też - już na późniejszym etapie - przez algorytmy, które tworzą nasz profil osobowy, bardzo łatwy do skojarzenia z konkretną osobą. W ten sposób udostępniamy prywatnym firmom ogromną porcję informacji na swój temat - często takich, którymi nie chcielibyśmy się podzielić nawet z najbliższymi. Te informacje krążą później w obrocie rynkowym, kompilowane, obrabiane i sprzedawane pomiędzy firmami. W ten sposób praktycznie każdy internauta jest wolontariuszem działu marketingu, pozwalając na precyzyjne tworzenie grupy docelowej. Zdaniem Constantine Kurz i Franka Riegera, to niebezpieczne zjawisko:

- Udostępniając nasze dane, oddajemy część władzy nad sobą w ręce organów państwowych przedsiębiorstw i innych podmiotów. Ich przekazywanie jest równoznaczne z utratą wielu obszarów prywatności - oznacza, że nasze zachowanie można przewidywać, kontrolować i podporządkowywać obowiązującym normom. Świadczenia, które otrzymujemy w zamian za udostępnione przez nas dane, są w większości krótkotrwałe i powierzchowne. Często są to wyłącznie cyfrowe oszustwa. Zamazany obraz rzeczywistych kosztów powoduje jednak, że za pomocą narzuconej nam przez sieć waluty w postaci ujawnianych przez nas danych faworyzujemy i tolerujemy wszelkie modele biznesowe oraz koncepcje bezpieczeństwa, na które nigdy w życiu nie wydalibyśmy prawdziwych pieniędzy.

Nasze dane są też dostępne dla instytucji państwowych i łakomym wzrokiem patrzą na nie zwłaszcza funkcjonariusze instytucji odpowiadających za bezpieczeństwo. A jak twierdzi prof. Zygmunt Bauman, śledczy mają dziś do dyspozycji tyle informacji o każdym, kto korzysta z telefonii komórkowej czy internetu, o ilu nie śmieliby nawet marzyć oficerowie aparatu bezpieczeństwa państw totalitarnych. Oni musieli bowiem prowadzić żmudną pracę, aby przeanalizować poczynania każdego obserwowanego człowieka. Dziś wielu dobrowolnie dostarcza nawet wrażliwe informacje, np. o swoim stanie zdrowia. A przez telefony komórkowe, smartfony czy tablety, można precyzyjnie odtworzyć historię naszej lokalizacji danego użytkownika. Kurz i Rieger polemizują przy tym z opinią, że służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo dławią się nadmiarem danych i to, że wiedzą tak dużo, nikomu nie zagraża. Bo, jak przekonują, w każdej chwili dane można odpowiednio obronić i przygotować precyzyjny profil danej osoby. I, jak wieszczą autorzy książki - świat, w którym każdy, kto późną nocą przekroczył pustą jezdnię na czerwonym świetle otrzyma należny mandat, bo zostanie zidentyfikowany przez wszechobecne kamery i systemy opierające się na danych biometrycznych, zbliża się do nas wielkimi krokami. 

Jak się bronić przed powszechną inwigilacją i zapędzaniem użytkowników internetu do roli bezwolnych trybików w marketingowo-śledczej maszynie? Autorzy książki “Pożeracze danych” udzielają na to pytanie stosunkowo miękkiej odpowiedzi, co można uznać za najsłabszy punkt ich pracy. Pokazują techniczne możliwości, np. wykorzystywania pseudonimów, zwracania uwagi na regulaminy poszczególnych usług i dywersyfikację narzędzi, z których korzystamy. W ten sposób mielibyśmy rozdzielać tropy, które po sobie zostawiamy utrudniając ich łączenie w spójną całość. Ale nawołują przede wszystkim do cyfrowej dojrzałości, czyli świadomego korzystania z internetu i jego zasobów. Wskazują też na potrzebę zdrowego kompromisu między tym, co konieczne, a tym, co dobre dla jednostki. Jak twierdzą, informacje w sieci to zarówno łakomy kąsek dla firm, ale też skuteczna broń. 

- Niewielu ludzi pragnie żyć w cyfrowej ascezie, dlatego musimy znaleźć kompromis, aby zachować kontrolę nad cyfrowym śladem naszego życia. Celem nie jest całkowita rezygnacja z z dobrodziejstw i przyjemności techniki, celem jest zachowanie rozsądnej równowagi. To konsument decyduje o sukcesie lub porażce przedsiębiorcy poprzez sposób, w jaki posługuje się portfelem bądź swoją drugą walutą w postaci prywatnych danych. Dlaczego więc nie płacić tylko tam, gdzie traktuje się je z respektem? 

W postsnowdenowskim świecie internet jako oaza wolności stracił sporo na swoim seksapilu. Trudno już uznać za globalną sieć za miejsce mniej lub bardziej swobodnego przepływu prywatnych informacji, idei czy kontrowersyjnych nawet pomysłów. To, co w internecie robimy, przydaje się bowiem jako pokarm dla marketingowej maszynerii, od dostarczania którego trudno uciec, a czasem także jako argumenty w rękach policji czy wymiaru sprawiedliwości. Ale każdy, kto z sieci korzysta, nie jest bezbronny. Można rzecz jasna uciec np. od Facebooka, jak zrobił to Jarosław Makowski. Można też, posiłkując się wiedzą zdobytą dzięki takim książkom, jak zasługująca na pozytywną recenzję praca “Pożeracze danych”, uznać szacunek dla swojej prywatności za priorytet i korzystać z internetu bardziej świadomie, rozsądnie i tak, aby bezpieczeństwo swoje, swoich danych, a także bliskich osób było mniej narażone na rozmaite e-ryzyka. 

Constantine Kurz, Frank Rieger, “Pożeracze danych. O zawłaszczaniu naszych danych i o tym, jak odzyskać nad nimi kontrolę”, wydawnictwo Muza, Warszawa 2013, przełożyła Małgorzata Sparenberg. 

***
Wszystkie cytaty pochodzą z książki “Pożeracze danych. O zawłaszczaniu naszych danych i o tym, jak odzyskać nad nimi kontrolę”. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz