środa, 19 października 2011

Nocne sklepy, nocne przygody

fot. sxc.hu.
Na wrocławskim Osiedlu Kosmonautów jest kilka sklepów całodobowych, popularnych "nocników". W każdym często odstać swoje w kolejce po mocniejsze trunki. Wiadomo też, że tam, gdzie alkohol, często lubią też pojawiać się kłopoty.

O blaskach i cieniach pracy w sklepie całodobowym rozmawiałem kiedyś, przygotowując pracę zaliczeniową na zajęcia z wywiadu prasowego prowadzone przez prof. Stanisława Beresia, z jednym z pracowników takiego sklepu. Wywiad przeprowadziłem w 2007 r. Okazuje się, że kilka lat pracy w całodobowym wystarczy, by zebrać materiał do napisania solidnej, mocnej powieści. Imię i nazwisko mojego rozmówcy niech pozostanie tajemnicą. Umówmy się, że będzie on Adamem Nowakiem.

Adam Nowak: - O czym chcesz rozmawiać?

Łukasz Maślanka: - Ten wywiad jest jednocześnie pracą zaliczeniową. Zadano mi, bym porozmawiał z kimś, kto pracuje w nocy.

AN: - Dlaczego wybrałeś akurat mnie?

ŁM: - Polecono mi Ciebie jako osobę, która wiele widziała podczas swojej nocnej pracy. Początkowo chciałem porozmawiać z kierowcą autobusów nocnych MPK. Doszedłem jednak do wniosku, że poza tym, że „się jeździ i ludzi wozi” raczej nie dowiem się wiele. Może przejdziemy do rzeczy. Jak długo pracujesz w tym sklepie?

AN: - Od czterech lat.

ŁM: - W jaki sposób trafiłeś do tej pracy?

AN: - To był przypadek. Szukałem wtedy pracy i gdy przechodziłem obok sklepu, zobaczyłem na drzwiach informację, że potrzebny jest pracownik. Przyjęto mnie i pracuję tu do dzisiaj.

ŁM: - Kto jest właścicielem sklepu?

AN: - Jest to prywatny interes. Nasz szef prowadzi tylko ten sklep, ale – sądząc po obrotach - na pewno starcza mu na dostatnie życie. Pomaga nam to, że jesteśmy jedynym sklepem całodobowym na tym wielkim osiedlu i konsumentów nigdy nie brakuje.

ŁM: - Zdarzają się Wam kontrole?

AN: - Tak, nawet niedawno była kontrola, ale nie wiem, z jakiej instytucji, bo strasznie niewyraźnie mówili (śmiech). Inspektorzy sprawdzali banderole na butelkach, czy nie są naderwane, zerknęli też w koncesję na sprzedaż alkoholu. Bywał też u nas sanepid.

ŁM: - Kiedy zarabiacie najwięcej?

AN: - Może zabrzmi to dziwnie, ale w święta! W ostatnią pasterkę kasa sklepu aż się nie domykała od nadmiaru gotówki. Wiadomo, Polacy są narodem katolickim, cieszą się ze świąt i mocno wtedy grzeją (śmiech).

ŁM: - W wielu dyskusjach dominującym tematem jest teraz kryzys finansowy i jego wpływ na portfele Polaków. Widzisz po obrotach, że mamy problem z pieniędzmi i stać nas na mniej?

AN: - W styczniu i w lutym zawsze mamy mniejsze obroty, bo klienci mają mniej gotówki po świętach i Sylwestrze. I choć „na swoje” zawsze wychodzimy, to jednak da się odczuć, że Polacy zaczęli uważniej wydawać pieniądze.

ŁM: - Jakie trunki najlepiej się sprzedają w Waszym sklepie?

AN: - W lecie klienci najchętniej przychodzą po zimne piwo. Zimą za to dobrze schodzi wódka i inne alkohole kolorowe, na rozgrzewkę. Klienci często kupują zwłaszcza mniejsze butelki, żeby wypić szybką „setkę” dla kurażu.

ŁM: - Ile osób poza Tobą jeszcze tu pracuje?

AN: - Trzy i dodatkowo jedna, która wpada trochę z doskoku i jest „awaryjna”, gdyby ktoś nie mógł nagle przyjść. Niektórzy są spoza Wrocławia, czasem jeżdżą do rodziny czy wyjeżdżają na święta i wtedy ktoś musi wejść na wolne miejsce.

ŁM: - Jak długo pracujesz na jednej zmianie?

AN: - Mamy dwie zmiany, trwające 12 godzin - od 9 do 21 lub od 19 do 8 rano.

ŁM: - Często przypadają Ci nocki?

AN: - Na szczęście to, ile pracujemy w nocy, nie jest ujęte w żelazne ramy. Z założenia mamy tydzień „dniówek”, później tydzień wolnego i wreszcie tydzień zmian nocnych. Nie trzymamy się jednak sztywno grafiku, bo praca przez siedem nocy pod rząd jest męcząca. Dogadujemy się i zmieniamy terminami zmian. W sklepie pracują studenci, niektórzy uczący się na studiach dziennych i staramy się wspólnie ustalać grafik, by każdy mógł pogodzić pracę z innymi zajęciami.

ŁM : - Trzymacie się razem poza pracą?

AN: - Nie, raczej nie. Mój kolega z pracy, Piotrek, jest też moim dobrym znajomym. Zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, bo pracujemy ze sobą już cztery lata. Z pozostałymi pracownikami mam kontakty tylko służbowe.

ŁM: - To jest Twoja pierwsza praca wykonywana nocą?

AN: - Tak.

ŁM: - Ciężko było się przestawić na tryb życia sowy?

AN: - Najgorsze były początki. Trudno było przywyknąć do tego, że w dzień się spało, a w nocy pracowało. Udało mi się jednak przyzwyczaić do nocnej pracy. Z czasem okazało się, że w nocy czas płynie szybciej. Przeważnie obsłuży się kilku klientów, wyłoży towar, a później można nawet obejrzeć film na laptopie czy zająć nauką.

ŁM: - Zdarzyło Ci się pewnie, że zasnąłeś podczas pracy. Jakich sztuczek się imasz, by nie oddać się sennej przyjemności?

AN: -
Zdarzało się, pewnie, że się zdarzało! Noc jest przecież od tego, żeby spać (śmiech). W walce ze snem pomaga mocna herbata, kawa czy Red Bull. Ogólnie mogę jednak powiedzieć, że do takiej pracy można się przyzwyczaić. Najgorsza jest pierwsza noc po tygodniu wolnego. Później jednak organizm dochodzi do siebie. Na początku nocnej pracy duży problem miałem z zajęciem się innymi obowiązkami dzień po nocce. Trudno było mi się skupić na zajęciach czy podczas spotkań z bliskimi. Teraz jednak przyzwyczaiłem się w 100 procentach i nie czuję wielkiej różnicy po nocy spędzonej za ladą sklepu.

ŁM: - Jak długo śpisz po nocnej zmianie?
AN: - Jeśli mogę, śpię ile tylko się da (śmiech). Czasem jednak zdarza się tak, że trzeba coś załatwić i wtedy z żalem rezygnuję ze spania.

ŁM: - Po niektórych nocach pewnie trudno było Ci zasnąć. Wiadomo, że gdzie alkohol, tam lubią się pojawiać także kłopoty.

AN: -
O awanturach i burdach pod sklepem mógłbym dużo powiedzieć. Gdy ludzie są pijani, wychodzi z nich agresja, a wtedy kłopoty gotowe. Zdarzały się bójki i kradzieże. Czasem podchmieleni klienci mieli do nas pretensje o to, że piwo jest ciepłe albo, że nie ma wódki. Pół roku temu wzywałem policję, bo zgraja pijanych facetów katowała kogoś pod drzwiami sklepu tak, że krew się lała strumieniami. Bandziory wybiły jeszcze szybę w pobliskiej aptece. Spędziłem później trochę czasu, odwiedzając dzielnicową komendę policji i zeznając jako świadek. Ogólnie rzecz biorąc, interwencja patrolu policji czy ochrony co najmniej raz w miesiącu to standard.

ŁM: - Spotkałeś się z sytuacją, kiedy po awanturze w sklepie ktoś ci groził?

AN: -
Odpukać, nigdy coś takiego mnie nie spotkało. Poza tym w sklepie jest kamera, więc można się w nim czuć względnie bezpiecznie?

ŁM: - Nie było więc przypadków, kiedy ktoś groził Ci nożem czy innym niebezpiecznym narzędziem?

AN: -
Na szczęście nie. Zdarzały się pyskówki czy nawet bardzo ostre kłótnie. Nigdy jednak nie było tak, że bałem się o swoje zęby lub o to, czy uda mi się wrócić do domu w jednym kawałku.

ŁM: - Jaka była najdziwniejsza sytuacja, która Ci się wydarzyła podczas pracy w sklepie?

AN: -
Kiedyś w nocy wszedł pijaczek ubrany w same majtki i nagle, ni stąd ni zowąd, uklęknął i nasikał na ladę, po czym uśmiechnięty wyszedł razem ze swoimi towarzyszami.

ŁM: - Masz jeszcze jakieś kąski?

AN: -
Swego czasu bywał u nas klient, starszy mężczyzna, który przychodził do nas przez 2 czy 3 miesiące. Zawsze kupował dwa piwa, papierosy i zawsze płacił stówką, nigdy nie chcąc reszty. Dawał nam też niezłe napiwki. On był chyba lekko chory psychicznie.

ŁM: - Nie nudzisz się w tej pracy.

AN: -
A skąd (śmiech) Inna ciekawa historia przydarzyła się nam nie dalej, jak trzy miesiące temu. Nie mieliśmy od zewnątrz klamki na drzwiach i trudno było je otworzyć. W końcu jeden z klientów, drobny pijaczyna, zaproponował, że za dwa piwa nam to naprawi. Zgodziliśmy się i zamontował klamkę... ze swojej lodówki (śmiech).

ŁM: - A sytuacje z pogranicza filmów kryminalnych, ale bez udziału pijanych amatorów bijatyk?

AN: -
Taką anegdotę też mam w zestawie. W październiku lub listopadzie ubiegłego roku – nie pamiętam dokładnie, kiedy - pracował u nas facet, który ukradł towar wart 700 złotych. Co ciekawe, okazało się, że był to poszukiwany przez policję złodziej, który podobny numer wykręcił w trzech innych sklepach! Brał pieniądze lub towary, po czym rozpływał się w powietrzu. U nas szczęście go opuściło, przypadkowo został rozpoznany i trafił w ręce policji.

ŁM: - Zdarza się, że klientki składają niemoralne propozycje?

AN: -
Owszem, zalotne panie odwiedzają nasz sklep (śmiech) Bywa, że młodsze klientki proszą o numer telefonu lub proponują spotkanie na kawie. Jak to w życiu, każda okazja jest dobra (śmiech).

ŁM: - Jak oceniłbyś profil wiekowy klienteli? Częściej przychodzą młodsi, starsi?

AN: -
Wydaje mi się, że nie da się tego jednoznacznie określić. Wieczorem przychodzą głównie młodsi, w ciągu dnia zakupy robią u nas panie wracające z pracy, z kolei poranki należą do „żulerni”, która musi napić się nalewki, bo cierpi na alkoholowe delirium.

ŁM: - Pracując w sklepie monopolowym, często obserwujesz ludzi nieco „wyzwolonych” alkoholem. Jaki portret Polaków narysowałbyś w oparciu o te obserwacje?

AN: - Polak dużo pije i dużo narzeka (śmiech). Mówiąc już zupełnie poważnie, Polacy piją bardzo dużo. Codziennie widzę te same osoby, które kupują po 5-6 piw i nie są to wcale członkowie marginesu społecznego, tylko zwykli, dobrze ubrani i odżywieni ludzie. Jak dla mnie, to już alkoholizm, nie picie dla smaku czy rozrywki. Zanim zacząłem tu pracować, w życiu bym nie przypuszczał, że tyle osób – często moi sąsiedzi – ma tak poważne problemy z alkoholem.

Do naszego sklepu przychodzi kobieta, mająca około 40 lat, może trochę więcej, zaniedbana i śmierdząca, która za piwo oferuje seks oralny. Pijaczki z tego korzystają i później uprawiają z nią seks w krzakach. Nigdy bym nawet sobie nie wyobrażał, że ludzie mogą tak się poniżyć, by zdobyć alkohol, bo jeśli nie – zamęczy ich delirium.

ŁM: - Co czujesz, gdy wracasz do domu po nocnej zmianie?

AN: -
Senność i ulgę, że będę mógł odespać trudy przepracowanej nocy. Przeważnie wychodzę też z wrażeniem, że moi nocni klienci w dzień są zupełnie innymi ludźmi. Udającymi, że żyją normalnie, gdy tak naprawdę toczą beznadziejną walkę z alkoholem.

niedziela, 9 października 2011

W podziękowaniu dla Steve'a Jobsa

fot. Wikipedia.
Mówią, że był tyranem o wyjątkowo despotycznej osobowości. Ale zmienił współczesny świat i metody komunikowania się w sposób przełomowy. Rzeczywistość, którą nazwać można "post-Steve Jobs" zawsze już będzie nosiła trwały rys jego idei i pomysłów.

A korzystając z okazji, przypomnę Wam, drodzy Czytelnicy, słowa Steve'a Jobsa wygłoszone podczas uroczystej gali wręczenia mu tytułu doktora honoris causa na Stanford University. Sam przypomniałem sobie o nich dzięki blogowi Krzysztofa Kłopotowskiego na Salonie24.

Mówił Jobs niegdyś (bardzo literacko brzmi ten cytat, jak z dobrej prozy):

"‎"Kiedy miałem 17 lat przeczytałem cytat mniej więcej tej treści: "Kiedy żyjesz każdego dnia tak, jakby to był twój ostatni dzień, któregoś dnia najpewniej będziesz miał rację." Zrobiło to na mnie wrażenie i od tego czasu, przez ostatnie 33 lata, patrzyłem w lustro każdego ranka i pytałem siebie: "Gdyby dziś był ostatni dzień mego życia, czy chciałbym zrobić to, co mam do zrobienia dzisiaj?" A kiedy odpowiedź była "Nie" przez zbyt wiele dni z rzędu, wiedziałem, że muszę coś zmienić. Pamiętanie o tym, że wkrótce będę martwy jest najważniejszym narzędziem jakie kiedykolwiek napotkałem do pomocy w podejmowaniu wielkich decyzji. Ponieważ prawie wszystko - wszystkie zewnętrzne oczekiwania, cała duma, cały strach przed wstydem lub porażką - te wszystkie rzeczy po prostu odpadają w obliczu śmierci, zostawiając tylko to, co ważne. Pamiętanie, że umrzesz jest najlepszym sposobem poznania jak unikać pułapki myślenia, że możesz coś stracić. Jesteś już nagi. Nie ma powodu, żeby nie iść za głosem serca."

Nic dodać, nic ująć. Ja uwierzyłem. Złap tę ideę i Ty, Czytelniku.