niedziela, 30 stycznia 2011

Dr Dybczyński - my hero

Gmach główny Uniwersytetu Wrocławskiego widziany nocą
(fot. MarcinM93/Wikipedia).
Dr Andrzej Dybczyński z Instytutu Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego wysadził w powietrze święty spokój władz, pracowników i studentów uczelni. Lepiej późno niż wcale. 

W sobotnio-niedzielnym wydaniu wrocławskiej "Gazety Wyborczej" ukazał się tekst dr. Dybczyńskiego "Jestem baronem. Nie chcę dłużej żyć w średniowieczu". To kilkustronicowy akt oskarżenia wobec gnuśności, kumoterstwa, nepotyzmu i skostniałej biurokracji, które zdaniem Dybczyńskiego zżerają Uniwersytet od środka. Całego tekstu nie będę tu streszczał, zainteresowani znajdą go w linku, artykuł obiegł też Internet losem błyskawicy, pojawiły się już grupy wspierające dr. Dybczyńskiego na Facebooku. Słowem, akt oskarżenia wrocławskiej uczelni jest na wyciągnięcie ręki. 

Jestem absolwentem dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim (powiedzmy, że niepełnym, bo zdobyłem licencjat, ale pracę magisterską nadal przygotowuję). Przez pięć lat studiów często miewałem wrażenie, że studia są fikcją. Niewiele zajęć praktycznych, za to sporo teoretycznych. Zajęcia z cieszącym się renomą w świecie prof. Fleischerem, które zaliczałem - wraz z grupą - montując makietę domku japońskiego na uczelnianym korytarzu. Czym to się różni od zajęć z techniki w podstawówkach - nie wiem. Ale znany profesor kazał, więc co maluczkim po dociekaniu sensu.

Wracając do przebiegu studiów - pamiętam powtarzające się co pół roku dramatycznie długie kolejki do dzienakatu, by zdać indeks po sesji. Pamiętam zajęcia w pracowni radiowej, na których mieliśmy nauczyć się obsługi konsolety radiowej, a było nas tylu w grupie, że mogliśmy co najwyżej poklikać w poszczególne przyciski dla zabawy. Długo by wspominać... Wtedy te absurdalne historie zrzucałem na karb złej organizacji mojej jednostki naukowej, a także ekscentrycznego podejścia wykładowcy do obowiązków. Ale tekst dr. Dybczyńskiego pokazuje, że tak naprawdę były to efekty strukturalnej niemocy Uniwersytetu. 

Nie wiem, jak było na innych wydziałach i instytutach Uniwersytetu. Nie wiem tym bardziej, jak to wygląda obecnie, bo studia skończyłem dwa lata temu. Zakładam jednak, że do żadnej rewolucji nie doszło, co tłumaczy m.in. tak dramatyczną wymowę tekstu dr. Dybczyńskiego. Czy ta akcja w stylu Sancho Pansy może cokolwiek zmienić? Oby. Ale cudów nie ma. Choćby uczelnie wyższe zreformować do szpiku w duchu prywatyzacji, choćby zagonić naukowców do roli science workerów - to nic nie da. Jeśli nie odrodzi się idea universitas, jeśli uczelnie i naukowcy nie uwierzą na nowo w sens pracy naukowej dla dobra wyższego, a owoce ich wysiłków powinny służyć wszystkim, a nie tylko zyskom prywatnych sponsorów - wtedy takie teksty, jak ten dr. Dybczyńskiego będzie można wieszać na ścianach pod napisem: "Napisane przez naiwnych idealistów'. Ale dobrze, że ktoś odważył się poruszyć tę skamielinę. Trochę świeżego powietrza dobrze jej zrobi. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz