poniedziałek, 13 września 2010

Reportaż z kambodżańskiego piekła


“Uśmiech Pol Pota” to książka, która w pełni zasługuje na to, by wejść do kanonu klasycznych tekstów reporterskich. 

Autorem książki o dość upiornym tytule (przecież Pol Pot był jednym z najbardziej krwawych dyktatorów XX wieku) jest szwedzki reporter, Peter Fröberg Idling, który przez kilka lat mieszkał w Kambodży. I oglądał z bliska szalenie trudno gojącą się, ropiejącą po dziś dzień ranę na kambodżańskim społeczeństwie, czyli wspomnienia po dramatycznie krwawych rządach Czerwonych Khmerów. Efektem jego obserwacji i głębokiej kwerendy (zarówno, jeśli chodzi o źródła pisane, jak i wywiady z przedstawicielami tamtego reżimu) jest właśnie “Uśmiech Pol Pota”, książka pod wieloma względami wybitna.

W 1975 r. Kambodżanie witali Czerwonych Khmerów z otwartymi ramionami. Wierzyli, że wyzwolą ich spod brutalnych rządów Lon Nola, uwolnią od głodu i pogardy i zetrą w pył pozostałości po quasi feudalnej monarchii, na czele której stał neurotyczny książe Norodom Sikhanouk. Wierzyli, że Pol Pot i jego towarzysze odbudują kraj obejmowali kraj znękany okrutnymi bombardowaniami amerykańskiego lotnictwa.

 Na początku lat 70., armia USA, za przyzwoleniem ówczesnego prezydenta Richarda Nixona i sekretarza stanu Henry’ego Kissingera, zwalczała wietnamską partyzantkę na ziemiach kambodżańskich. Przy okazji obracając kraj w kompletną perzynę, do tego zupełnie lekceważąc zakaz wydany przez Kongres. To właśnie m.in. za poparcie dla masakrowania Kambodży przez bombowce Kissinger do dziś nazywany jest przez wielu lewicowców zbrodniarzem wojennym. 

- W sumie zrzucono na Kambodżę 2 756 941 ton bomb. To jest półtora raza tyle, ile alianci zrzucili podczas całej drugiej wojny światowej, wliczając to bomby atomowe zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki - pisze Idling. 

Bez wiedzy o geopolitycznym kontekście nie sposób zrozumieć fenomenu Czerwonych Khmerów. Szwedzki reporter pewną ręką prowadzi czytelnika przez polityczne i historyczne meandry, nie próbując wcielać się w rolę sędziego. On podaje fakty i pomaga zrozumieć, ich ocenę zostawiając czytelnikowi. Inna sprawa, że w tym wypadku fakty mówią same za siebie. 

Idling, chcąc zrozumieć upiorną karierę Czerwonych Khmerów, kreśli biograficzne portrety przywódców tej quasikomunistycznej sekty, bazującej tyleż na spaczonej interpretacji myśli Marksa, co na szowinizmie i rasizmie. Autor prowadzi czytelnika przez kolejne etapy ich drogi do dyktatorskiej władzy. Dla wielu szokująca może okazać się informacja, że wierchuszka Czerwonych Khmerów była niegdyś studentami francuskich uczelni, lubiącymi się bawić i smakować życia, ale przede wszystkim - rozpalonymi do politycznej czerwoności lewicowymi idealistami.

Gdy ci znawcy Sartre’owskiego egzystencjalizmu i czerwonego wina przejęli władzę, stali się pospolitymi zbrodniarzami. Stworzyli liczącą 12 punktów listę powinności nowego prawdziwego Kambodżanina. Każde, nawet minimalne odstępstwo od reguł kończyło się śmiercią. W imię rzekomej czystości idei i świętego ognia rewolucji, setki tysięcy Kambodżan zaprzęgnięto do katorżniczej pracy za miskę ryżowej zupy. Wielu Kambodżan trafiło do bezpieczniackich katowni, gdzie zostali zamordowani za “zdrady”, będące spiskami w rodzaju niefortunnego połamania podczas pracy w polu szpadla. Autor opowiada, że do mordowania zdrajców rekrutowano nawet nastoletnie dzieci, grożąc im, że jeśli nie zabiją oskarżonego, same zginą za rzekomą niewierność Organizacji. 

Grozę ówczesnych realiów życia w Kambodży pokazuje przytoczona przez Idlinga w książce pogłoska z lat 70., jakoby khmerski reżim zabronił ludziom swobodnie flirtować, wyznaczając im “okresy godowe”. Całe życie Kambodżanina miało być podporządkowane pracy i Organizacji. Efektem miało być społeczeństwo agrarne, żyjące na wsi, samowystarczalne, żywiące się wyłącznie płodami rolnymi i odizolowane od reszty świata. 

- Nikt nigdy nie ustalił, ile ludzi zmarło w trakcie tych trzech i pół roku rządów Pol Pota. Masowych mogił jest wiele i nikt ich nie zliczył. Ile leży w nich ciał, nikt nie wie i się nie dowie. Szacunkowe liczby wahają się od 750 tysięcy do 3 milionów. Liczbę zamordowanych szacuje się różnie: od kilkuset tysięcy do ponad miliona - opowiada szwedzki reporter. 

Peter Idling w swojej książce nie tylko przypomina o dramacie Kambodży. Opisuje też podróże szwedzkich działaczy lewicowych sympatyzujących z Demokratyczną Kampuczą. Po wizytach w tym kraju przekonywali, że wieści o dyktaturze w tym kraju to brednie, bo widzieli tylko zdrowych, wesołych Kambodżan. Toczyli polemiki prasowe, oskarżając media, że oczerniają Czerwonych Khmerów, bo mają w tym czysto kapitalistyczny interes. 

W “Uśmiechu Pol Pota” niektórzy rozliczają się ze swoją przeszłością. Ich wspomnienia niosą ze sobą dużą wartość. To świadectwa idealistów, którzy wiedzą, że idea potrafi niekiedy zaślepić oczy na rzeczywistość. Ich opowieści można w pewnym sensie traktować jako rozliczenie z mechanizmem opisanym przez Czesława Miłosza w "Zniewolonym umyśle”. Zrzucają kurtynę ideologicznego zaślepienia, który kazał im wierzyć tym, którzy ich okłamywali i rządzili w sposób zupełnie niezgodny z ich ideałami. I który sprawił, że wierzyli katom, a świadectwa ofiar uważali za naciągane lub wręcz niewiarygodne. To ważny, uniwersalny wymiar reportażu Petera Idlinga. 

Książka szwedzkiego reportera niesie ze sobą inne ważne pytania, wymagające intelektualnej odwagi. A mianowicie - gdzie kończy się czysta idea, a zaczyna ideologiczne zwyrodnienie? Czy rewolucyjny cel uświęca wszelkie środki? Gdzie jest granica między uprawnioną przemocą a brutalną dyktaturą? Jeden z bohaterów książki Idlinga, zapalony lewicowiec, wspomina w rozmowie z reporterem, że w idei socjalistycznej czy rewolucyjnej już na poziomie teorii musi być zasadniczy błąd. I jego skutkiem są narodziny dyktatorskich państw - potworków ze szlachetnych socjalistycznych pomysłów. 

“Uśmiech Pol Pota” nie sposób określić mianem “dobrze napisanej, świetnie się czytającej książki”. Po prostu nie wypada. To przecież reportaż o jednej z największych tragedii XX wieku. Autor poruszający tak trudny temat powinien być w pewnym sensie taktowny. I taka właśnie jest książka Petera Idlinga. Dzieło Szweda całkowicie zasługuje na to, by znaleźć ważne miejsce w gronie arcydzieł światowego reportażu. 

Peter Fröberg Idling, “Uśmiech Pol Pota”, wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.